"Lot na Amaltee, Stazysci" - читать интересную книгу автора (Strugacki Arkadij, Strugacki Borys)
2. Planetolodzy prowadzą poszukiwania Warieczki,a radiooptyk dowiaduje się, co to hipopotam
— Wyrzucił mnie za drzwi — oświadczył Dauge, wróciwszy do kajuty Jurkowskiego.
Jurkowski stał na stole pośrodku kajuty i obmacywał dłońmi miękki matowy sufit. Na podłodze leżały rozsypane okruszyny ciasta.
— A więc ona jest tam — rzekł Jurkowski. Zeskoczył ze stołu, strzepnął z kolan białe okruszki i zaczął wołać błagalnie: — Warieczko, kochana, gdzie się podziewasz?
— A czy próbowałeś siadać znienacka w fotelu? — zapytał Dauge. Podszedł do kanapy i jak kłoda zwalił się na nią z rękami wyciągniętymi wzdłuż ciała.
— Zabijesz ją! — zawołał Jurkowski.
— Nie ma jej tu — stwierdził Dauge i ułożył się wygodniej, kładąc nogi na oparciu kanapy. — Taką operację trzeba by przeprowadzić ze wszystkimi kanapami i fotelami. Warieczka lubi układać się tam, gdzie miękko.
Jurkowski przysunął stół pod ścianę.
— Nie ma — rzekł. — Podczas lotu lubi włazić na ściany i sufity. Trzeba będzie przeszukać cały statek i sprawdzić sufity.
— Boże, mity — westchnął Dauge. — Co też nie przyjdzie do głowy planetologowi, który zgłupiał do reszty z nieróbstwa! — Usiadł, spojrzał spod oka na Jurkowskiego i szepnął złowieszczo: — Jestem przekonany, że to Aleksiej. Zawsze jej nienawidził.
Jurkowski spojrzał uważnie na Daugego.
— Tak — ciągnął Dauge. — Zawsze. Sam wiesz o tym dobrze. I za co? Przecież była taka spokojna… taka miła…
— Głupiś — odrzekł Jurkowski. — Żartujesz sobie, a mnie naprawdę będzie bardzo żal, jeśli zginie.
Usiadł na stole, wsparł się łokciami o kolana, złożył podbródek na zaciśniętych w pięści dłoniach, zmarszczył wysokie, przechodzące w łysinę czoło, czarne brwi nasępił tragicznie.
— No, daj spokój — odezwał się Dauge. — Przecież na statku nie może zginąć. Jeszcze się znajdzie.
— Znajdzie! — wybuchnął Jurkowski. — Akurat pora, żeby coś zjadła. Sama przecież nigdy nie poprosi, teraz zdechnie mi z głodu.
— Zaraz ci zdechnie… — rzekł z powątpiewaniem Dauge.
— Już od dwunastu dni nic nie jadła. Od samego startu. To się odbije na jej zdrowiu.
— Zechce żreć, przylezie — przekonywał Dauge. — Tak jest ze wszystkimi zwierzakami.
Jurkowski pokręcił głową.
— Nie, Grisza, ona nie przyjdzie.
Znów wszedł na stół i zaczął, centymetr po centymetrze, obszukiwać sufit. Rozległo się stukanie do drzwi. Po chwili drzwi bezszelestnie odjechały w bok i w progu ukazał się mały, czarnowłosy radiooptyk Charles Molliar.
— Wejść mnie? — zapytał Molliar.
— Oczywiście — rzekł Dauge. Molliar klasnął w dłonie.
— Mais non! — zawołał, uśmiechając się radośnie. Zawsze się tak uśmiechał. — Non „wejść”. Pytam, czy wchodzić?
— Naturalnie — odezwał się Jurkowski z wysokości stołu. — Naturalnie, wchodzić Charles, dlaczego by nie?
Molliar wszedł, zamknął za sobą drzwi i z ciekawością zadarł do góry głowę.
— Waldemar — rzekł, wymawiając świetne, gardłowe „r”. — Wy się uczą chodzić po suficie?
— Oui, madame — odrzekł Dauge z koszmarnym akcentem. — To znaczy monsieur. Właściwie to, il chercher la Warieczka.
— Nie, nie — rzekł głośno Molliar, wymachując przy tym rękami. — Tylko nie tak. Tylko po rosyjsku. Ja mówię tylko po rosyjsku!
Jurkowski zlazł ze stołu i zapytał:
— Charles, nie widzieliście czasem mojej Warieczki? Molliar pogroził mu palcem.
— Wy się ze mną wciąż żartujecie — rzekł, nieprawidłowo akcentując słowa. — Wy żartujecie ze mną dwanaście dni. — Usiadł na kanapie obok Daugego. — Co to jest Warieczka? Słyszałem tyle razy „Warieczka”, teraz jej szukacie, ale ja nie widziałem jej ani razu. Co? — spojrzał na Daugego — Czy to ptak? A może kotka? Albo… też…
— Hipopotam? — dokończył Dauge.
— Co to „hipopotam”? — zapytał Molliar.
— C’est taka l’hirondelle! — odrzekł Dauge. — Jaskółka.
— O, l’hirondelle! — zawołał Molliar. — To hipopotam?
— Yes — powiedział Dauge. — Naturlich.
— Non, non! Tylko po rosyjsku! — Molliar zwrócił się do Jurkowskiego: — Gregoire mówił prawdę?
— Wy są zdenerwowani, Wołodia — rzekł. — Może ja pomogę?
— Nie, Charles, nic z tego. Trzeba po prostu szukać. Obmacywać wszystko rękami, tak jak ja…
— Po co obmacywać? — zdziwił się Molliar. — Powiedzcie tylko, jak ona wygląda, będę szukał.
— Ha — rzekł Jurkowski — gdybym to ja wiedział, jak ona w tej chwili wygląda.
Molliar odchylił się na oparcie kanapy i przysłonił oczy dłonią.
— Je ne comprends pas — wyrzekł z żalem. — Nic nie rozumiem. Nie ma żadnego wyglądu? A może ja nie rozumiem po rosyjsku?
— Nie, wszystko w porządku, Charles — odrzekł Jurkowski. — Musi przecież mieć jakiś wygląd. Tylko że u niej wygląd stale się zmienia, rozumiecie? Gdy się znajdzie na suficie, upodabnia się do niego, gdy na kanapie, nie można jej odróżnić od kanapy…
— A gdy siądzie na Gregoire’a, to będzie jak Gregoire — rzekł Molliar. — Wciąż żartujecie.
— Nie, prawdę mówi — włączył się do rozmowy Dauge. — Warieczka stale zmienia barwę. Potrafi nadzwyczajnie się maskować, rozumiecie? Zdolność przystosowania.
— Mimikra u jaskółka? — zgorszył się Molliar. Znów zapukano do drzwi.
— Wchodzić! — zawołał radośnie Molliar.
— Wejść — poprawił Jurkowski.
Wszedł Żylin, olbrzymi, rumiany i jakby onieśmielony.
— Wybaczcie mi, Władimirze Siergiejewiczu — przemówił, pochylając się nieco ku przodowi. — Mnie…
— O! — zawołał Molliar, rozpływając się w uśmiechu. Zawsze okazywał żywą sympatię inżynierowi pokładowemu. — Le petit ingenieur! Jak zdrowie, doskonal-je?
— Doskonale — odparł Żylin.
— A jak dziewczynki? Doskonal-je?
— Doskonale — odrzekł Żylin. Przyzwyczaił się już do tego. — Tres bien.
— Masz świetny akcent — rzekł Dauge z nutką zazdrości. — A propos, Charles, dlaczego pytacie zawsze Wanię o dziewczynki?
— Bardzo je lubię — odparł z powagą Molliar. — 1 zawsze jestem ich ciekaw.
— Tres bien — rzekł Dauge. — Je vous comprend.
Żylin zwrócił się do Jurkowskiego:
— Władimirze Siergiejewiczu, przychodzę z polecenia kapitana. Za czterdzieści minut przejeżdżamy przez perijovum niemalże w samej egzosferze.
Jurkowski poderwał się z miejsca.
— No, wreszcie!
— Jeśli będziecie prowadzili obserwacje, jestem do waszej dyspozycji.
— Dziękuję, Wania — odparł Jurkowski i zwrócił się do Daugego: — No więc Johanyczu, do dzieła!
— No, Jowiszu, trzymaj się — rzekł Dauge.
— Les hirondelles, les hirondelles — zanucił Molliar. — A ja pójdę szykować obiad. Dzisiaj mój dyżur i na obiad będzie zupa. Lubicie zupę, Wania?
Żylin nie zdążył odpowiedzieć. Statkiem gwałtownie szarpnęło i inżynier poleciał w otwarte drzwi, ledwie zdążył uchwycić się framugi. Jurkowski potknął się o wyciągnięte nogi rozwalonego na kanapie Molliara i wpadł na Daugego. Dauge aż jęknął.