"Niezwyciężony" - читать интересную книгу автора (Lem Stanislaw)PierwszyTl#261;ca, #347;liska czer#324; otacza#322;a go ze wszystkich stron. Dusi#322; si#281;. Rozpaczliwymi ruchami usi#322;owa#322; odepchn#261;#263; niematerialne jak gdyby, okr#281;caj#261;ce go zwoje, zapadaj#261;c si#281; coraz g#322;#281;biej, z krzykiem wt#322;oczonym w obrz#281;k#322;e gard#322;o, daremnie szuka#322; broni, by#322; nagi, ostatni raz wyt#281;#380;y#322; wszystkie si#322;y, by krzycze#263;. Og#322;uszaj#261;cy d#378;wi#281;k wyrwa#322; go ze snu. Rohan wyskoczy#322; z koi na p#243;#322; przytomny, wiedz#261;c tylko tyle, #380;e otacza go mrok, w kt#243;rym nieustannie dzwoni alarmowy sygna#322;. To ju#380; nie by#322; koszmar. Zapali#322; #347;wiat#322;o, narzuci#322; kombinezon i pobieg#322; ku windzie. T#322;oczyli si#281; przy niej na wszystkich poziomach ludzie. S#322;ycha#263; by#322;o przeci#261;g#322;y d#378;wi#281;k sygna#322;#243;w, czerwone napisy ALARM gorza#322;y ze #347;cian. Wbieg#322; do sterowni. Astrogator, ubrany jak za dnia, sta#322; przed g#322;#243;wnym ekranem. — Odwo#322;a#322;em ju#380; alarm — powiedzia#322; spokojnie. To tylko deszcz, Rohan, ale niech pan patrzy. Bardzo #322;adne widowisko. W samej rzeczy ekran, kt#243;ry ukazywa#322; g#243;rn#261; cz#281;#347;#263; nocnego nieba, jarzy#322; si#281; niezliczonymi iskrami wy#322;adowa#324;. Krople deszczu, padaj#261;c z wysoko#347;ci, trafia#322;y w niewidzialn#261;, nakrywaj#261;c#261; „Niezwyci#281;#380;onego” na kszta#322;t olbrzymiej czaszy os#322;on#281; pola si#322;owego i obracaj#261;c si#281; w mgnieniu oka w mikroskopijne p#322;omienne wybuchy, o#347;wietla#322;y ca#322;y krajobraz migotliwym #347;wiat#322;em, podobnym do ustokrotnionej zorzy polarnej. — Nale#380;a#322;oby lepiej zaprogramowa#263; automaty… — s#322;abym g#322;osem powiedzia#322; Rohan, zupe#322;nie ju#380; przytomny. Odechcia#322;o mu si#281; snu. — Musz#281; powiedzie#263; Ternerowi, #380;eby nie w#322;#261;cza#322; anihilacji. Inaczej byle gar#347;#263; piasku przyniesiona wiatrem b#281;dzie nas zrywa#263; w #347;rodku nocy… — Dajmy na to, #380;e to by#322; pr#243;bny alarm. Rodzaj manewr#243;w — odpar#322; astrogator, kt#243;ry zdawa#322; si#281; by#263; w nadspodziewanie dobrym humorze. — Jest teraz czwarta. Mo#380;e pan wraca#263; do siebie, Rohan. — Prawd#281; m#243;wi#261;c, nie mam ochoty. Czy pan… ? — Spa#322;em ju#380;. Wystarcz#261; mi cztery godziny. Po szesnastu latach pr#243;#380;ni rytm snu i czuwania nie ma w cz#322;owieku ju#380; nic wsp#243;lnego ze sta#322;ym ziemskim nawykiem. Zastanawia#322;em si#281; nad maksymalnym zabezpieczeniem ekip badawczych, Rohan. To dosy#263; k#322;opotliwe — wlec wsz#281;dzie energoboty i rozwija#263; os#322;ony si#322;owe. Co pan o tym s#261;dzi? — Mo#380;na by da#263; ludziom indywidualne emitory. Ale to te#380; nie rozwi#261;#380;e wszystkiego. Cz#322;owiek w si#322;owym p#281;cherzu nie mo#380;e niczego dotkn#261;#263;… pan wie, jak to jest. A je#380;eli zanadto zmniejszy si#281; promie#324; energetycznego b#261;bla, mo#380;na si#281; nawet samemu poparzy#263;. Widzia#322;em ju#380; to. — My#347;la#322;em nawet o tym, #380;eby nikogo nie puszcza#263; na l#261;d i pracowa#263; przy pomocy robot#243;w ze zdalnym sterowaniem — przyzna#322; si#281; astrogator. — No, ale to dobre na kilka godzin, na dzie#324;, a wygl#261;da mi na to, #380;e zostaniemy tu d#322;u#380;ej… — Wi#281;c co zamierza pan robi#263;? — Ka#380;da grupa b#281;dzie mia#322;a baz#281; wyj#347;ciow#261; otoczon#261; polem si#322;owym, ale poszczeg#243;lni badacze musz#261; zyska#263; pewn#261; swobod#281; ruch#243;w. Inaczej zabezpieczymy si#281; przed wypadkami tak dobrze, #380;e do niczego nie dojdziemy. Warunek konieczny jest taki, #380;e ka#380;dy pracuj#261;cy na zewn#261;trz os#322;ony si#322;owej ma za plecami cz#322;owieka os#322;oni#281;tego, kt#243;ry czuwa nad jego poruszeniami. Nie znika#263; z oczu to pierwsza zasada na Regis III. — Gdzie mnie pan przydzieli? — Chcia#322;by pan pracowa#263; przy „Kondorze”… ? Widz#281;, #380;e nie. Dobrze. Pozostaje miasto albo pustynia. Mo#380;e pan wybiera#263;. — Wybieram miasto, panie astrogatorze. Wci#261;#380; mi si#281; zdaje, #380;e tajemnica jest tam ukryta… — Mo#380;liwe, a zatem jutro, a w#322;a#347;ciwie dzisiaj, bo ju#380; #347;wita, we#378;mie pan swoj#261; wczorajsz#261; ekip#281;. Dodam panu jeszcze ze dwa arktany. R#281;cznych laser#243;w te#380; warto troch#281; wzi#261;#263;, bo takie mam wra#380;enie, #380;e „to” dzia#322;a z niewielkiego dystansu… — Co? — #379;ebym wiedzia#322;! Aha. I kuchni#281; niech pan we#378;mie, tak aby by#263; zupe#322;nie od nas niezale#380;nym i w razie potrzeby m#243;c pracowa#263; bez sta#322;ej #322;#261;czno#347;ci materia#322;owej ze statkiem… Czerwone, prawie nie grzej#261;ce s#322;o#324;ce przetoczy#322;o si#281; przez niebosk#322;on. Cienie groteskowych budowli wyd#322;u#380;a#322;y si#281; i #322;#261;czy#322;y. Ruchome wydmy mi#281;dzy metalowymi piramidami wiatr przesuwa#322; wci#261;#380; na inne miejsca. Rohan siedzia#322; na grzbiecie ci#281;#380;kiego transportera i przez lunet#281; wpatrywa#322; si#281; w Gralewa i Chena, kt#243;rzy poza granic#261; pola si#322;owego grzebali si#281; u st#243;p czarniawego „plastra miodu”. Pas, na kt#243;rym wisia#322; r#281;czny miotacz #347;wietlny, ugniata#322; mu kark. Odsun#261;#322; go, jak si#281; da#322;o do ty#322;u, nie spuszczaj#261;c z oka dw#243;ch ludzi. Plazmowy palnik w r#281;ku Chena #347;wieci#322; jak drobny, lecz o#347;lepiaj#261;cy brylant. Z wn#281;trza pojazdu doszed#322; go d#378;wi#281;k rytmicznie powtarzaj#261;cego si#281; sygna#322;u wywo#322;awczego, ale ani na chwil#281; nie odwr#243;ci#322; g#322;owy. S#322;ysza#322;, jak kierowca odpowiada bazie. — Panie nawigatorze! Rozkaz dow#243;dcy! Mamy natychmiast wraca#263;! — krzykn#261;#322; podniecony Jarg, wystawiaj#261;c g#322;ow#281; przez w#322;az wie#380;yczki. — Wraca#263;? Dlaczego? — Nie wiem. Powtarzaj#261; wci#261;#380; sygna#322; natychmiastowego powrotu i cztery razy EV. — EV?! Och, jak mi ko#347;ci zdr#281;twia#322;y! To znaczy, #380;e musimy si#281; spieszy#263;. Daj mi tu mikrofon i wyci#261;gnij flary. Po dziesi#281;ciu minutach wszyscy ludzie zewn#281;trznej strefy byli ju#380; w pojazdach. Rohan poprowadzi#322; sw#261; niewielk#261; kolumn#281; z maksymaln#261; szybko#347;ci#261;, na jak#261; zezwala#322; pag#243;rkowaty teren. Blank, kt#243;ry pe#322;ni#322; teraz przy nim funkcj#281; #322;#261;czno#347;ciowca, nagle poda#322; mu s#322;uchawki. Rohan spu#347;ci#322; si#281; w d#243;#322; do metalowego wn#281;trza pachn#261;cego rozgrzanym plastykiem i w powiewie id#261;cym od wentylatora, kt#243;ry rozwiewa#322; mu w#322;osy, s#322;ucha#322; wymiany sygna#322;#243;w mi#281;dzy grup#261; Gallaghera, pracuj#261;c#261; na Pustyni Zachodniej, i „Niezwyci#281;#380;onym”. Zbiera#322;o si#281; jakby na burz#281;. Od rana ju#380; barometry wskazywa#322;y niskie ci#347;nienie, ale dopiero teraz powy#322;azi#322;y spoza horyzontu granatowe, p#322;askie chmury. Niebo nad nimi by#322;o czyste. Na brak zak#322;#243;ce#324; atmosferycznych nie mo#380;na by#322;o si#281; uskar#380;a#263; — trzeszcza#322;o w s#322;uchawkach tak, #380;e #322;#261;czno#347;#263; sz#322;a tylko morsem. Rohan chwyta#322; grupy umownych sygna#322;#243;w. W#322;#261;czy#322; si#281; na ten pods#322;uch zbyt p#243;#378;no, wi#281;c nie m#243;g#322; si#281; zorientowa#263;, o co chodzi. Zrozumia#322; tylko, #380;e grupa Gallaghera te#380; wraca do bazy ca#322;#261; moc#261;, a na statku og#322;oszono pogotowie i wezwano na stanowiska wszystkich lekarzy. — Pogotowie lekarzy — powiedzia#322; do patrz#261;cych na#324; wyczekuj#261;co Ballmina i Gralewa. — Jaki#347; wypadek. Ale pewno nic wielkiego. Mo#380;e by#322; obwa#322;, mog#322;o kogo#347; zasypa#263;… M#243;wi#322; tak, poniewa#380; wiadomo by#322;o, #380;e ludzie Gallaghera mieli si#281; wzi#261;#263; do wykopalisk geologicznych w ustalonym przez wst#281;pny zwiad miejscu. Prawd#281; m#243;wi#261;c, sam nie wierzy#322; w to, #380;e zdarzy#322; si#281; tylko zwyk#322;y wypadek w czasie pracy. Od bazy dzieli#322;o ich zaledwie sze#347;#263; kilometr#243;w, ale tamt#261; grup#281; #347;ci#261;gni#281;to wida#263; du#380;o wcze#347;niej, gdy#380; w momencie, kiedy zobaczyli ciemny, pionowy kszta#322;t „Niezwyci#281;#380;onego”, przeci#281;li zupe#322;nie #347;wie#380;e #347;lady g#261;sienic, a przy takim wietrze nie by#322;yby one widoczne ani przez p#243;#322; godziny. Zbli#380;yli si#281; do granicy zewn#281;trznego pola i zacz#281;li wzywa#263; sterowni#281;, #380;eby otworzono im przej#347;cie. Dziwnie d#322;ugo musieli czeka#263;, zanim odpowiedziano wreszcie na wezwanie. Na koniec zapali#322;y si#281; umowne, b#322;#281;kitne #347;wiat#322;a i wjechali w obr#281;b wewn#281;trznego perymetru. By#322;a tu ju#380; grupa z „Kondora”. A wi#281;c to j#261; sprowadzono przed nimi, nie geolog#243;w Gallaghera. G#261;sienic#243;wki sta#322;y, jedne obok pochylni, inne zagradza#322;y dojazd, panowa#322; ba#322;agan, ludzie biegali, grz#281;zn#261;c po kolana w piasku, automaty b#322;yska#322;y latarkami. Zapada#322; ju#380; zmierzch. Przez chwil#281; Rohan nie m#243;g#322; si#281; po#322;apa#263; w tym chaosie. Nagle z wysoko#347;ci buchn#261;#322; s#322;up o#347;lepiaj#261;cej bieli. Wielki reflektor upodobni#322; rakiet#281; do olbrzymiej latarni morskiej. Wymaca#322; daleko na pustyni kolumn#281; #347;wiate#322;, chyboc#261;cych raz w g#243;r#281;, raz w d#243;#322;, to na boki, jakby naprawd#281; zbli#380;a#322;a si#281; jaka#347; armada statk#243;w. Znowu b#322;ysn#281;#322;y #347;wiat#322;a otwieranego pola si#322;owego. Maszyny jeszcze nie stan#281;#322;y, a ju#380; siedz#261;cy na nich ludzie Gallaghera zeskakiwali w piach, od pochylni nadje#380;d#380;a#322; na ko#322;ach drugi reflektor, poprzez szpaler st#322;oczonych, zepchni#281;tych na boki maszyn sz#322;a grupa ludzi, otaczaj#261;c nosze, na kt#243;rych kto#347; le#380;a#322;. Rohan roztr#261;ci#322; stoj#261;cych przed nim w chwili, kiedy nosze mija#322;y go, i os#322;upia#322;. W pierwszej chwili pomy#347;la#322;, #380;e naprawd#281; zdarzy#322; si#281; nieszcz#281;#347;liwy wypadek, ale cz#322;owiek na noszach mia#322; skr#281;powane nogi i r#281;ce. Targaj#261;c ca#322;ym cia#322;em, a#380; skrzypia#322;y sznury, kt#243;rymi by#322; unieruchomiony, wydawa#322; szeroko rozwartymi ustami skoml#261;cy, okropny g#322;os. Grupa przesz#322;a ju#380;, kieruj#261;c si#281; w #347;lad za prowadz#261;cym j#261; koliskiem reflektor#243;w, a Rohana, stoj#261;cego w ciemno#347;ci, wci#261;#380; dobiega#322;o to nieludzkie skomlenie, niepodobne do niczego, co kiedykolwiek s#322;ysza#322;. Bia#322;a plama #347;wiat#322;a z poruszaj#261;cymi si#281; w niej figurkami zmala#322;a, wznosz#261;c si#281; po pochylni, i znik#322;a w ziej#261;cym szeroko wej#347;ciu towarowego luku. Rohan zacz#261;#322; si#281; dopytywa#263;, co zasz#322;o, ale otaczali go ludzie ekipy „Kondora”, kt#243;rzy wiedzieli tyle samo co on. Min#281;#322;a dobra chwila, nim oprzytomnia#322; dostatecznie, by zaprowadzi#263; jaki taki porz#261;dek. Wstrzymany szereg maszyn ruszy#322;, hucz#261;c silnikami, w g#243;r#281; pochylni, zapali#322;y si#281; #347;wiat#322;a nad wind#261;, gromada stoj#261;cych u jej st#243;p zmniejsza#322;a si#281;, na koniec Rohan pojecha#322; na g#243;r#281; jako jeden z ostatnich, z ci#281;#380;ko objuczonymi arktanami, kt#243;rych spok#243;j wydawa#322; mu si#281; szczeg#243;lnie perfidn#261; drwin#261;. We wn#281;trzu rakiety s#322;ycha#263; by#322;o przeci#261;g#322;e dzwonki informator#243;w i wewn#281;trznych telefon#243;w, na #347;cianach wci#261;#380; jeszcze p#322;on#281;#322;y alarmowe wezwania lekarzy, ale te zaraz zgas#322;y — robi#322;o si#281; coraz lu#378;niej. Cz#281;#347;#263; za#322;ogi zje#380;d#380;a#322;a w d#243;#322; do mesy, s#322;ysza#322; rozmowy w korytarzu wype#322;nionym krokami, jaki#347; zap#243;#378;niony arktan ci#281;#380;ko st#261;pa#322;, zmierzaj#261;c do przedzia#322;u robot#243;w, wreszcie wszyscy si#281; rozeszli, a on zosta#322; jakby pora#380;ony bezw#322;adem, jakby utraciwszy nadziej#281; na zrozumienie tego, co si#281; sta#322;o, jakby ogarni#281;ty pewno#347;ci#261;, #380;e #380;adnego wyt#322;umaczenia nie mo#380;e by#263; i nie b#281;dzie. — Rohan! Sta#322; przed nim Gaarb. Ten okrzyk otrze#378;wi#322; go. Drgn#261;#322;. — To pan… ? Doktorze… widzia#322; pan? Kto to by#322;? — Kertelen. — Co?! To niemo#380;liwe. — Widzia#322;em go prawie do samego ko#324;ca… — Do jakiego ko#324;ca? — By#322;em z nim razem — powiedzia#322; nadnaturalnie spokojnym g#322;osem Gaarb. Rohan widzia#322; b#322;yskanie #347;wiate#322; korytarza w jego szk#322;ach. — Grupa eksploracyjna pustyni… — wybe#322;kota#322;. — Tak. — I co si#281; z nim sta#322;o? — Gallagher wyznaczy#322; to miejsce na podstawie sejsmicznych sondowa#324;… trafili#347;my w labirynt ma#322;ych, kr#281;tych w#261;woz#243;w — m#243;wi#322; powoli Gaarb, jakby nie do niego, jakby sam usi#322;owa#322; sobie dok#322;adnie przypomnie#263; kolejno#347;#263; wypadk#243;w. — S#261; tam mi#281;kkie ska#322;ki pochodzenia organicznego, poryte wod#261;, pe#322;no grot, jaski#324;, musieli#347;my zostawi#263; g#261;sienic#243;wki na wierzchu… Szli#347;my blisko siebie, by#322;o nas jedenastu. Ferrometry wykazywa#322;y obecno#347;#263; wi#281;kszej ilo#347;ci #380;elaza; szukali#347;my go. Kertelen my#347;la#322;, #380;e gdzie#347; s#261; ukryte jakie#347; maszyny… — Tak, mnie te#380; m#243;wi#322; co#347; podobnego… i co by#322;o potem? — W jednej z jaski#324;, zupe#322;nie p#322;ytko, pod mu#322;em — tam s#261; nawet stalaktyty i stalagmity — znalaz#322; co#347; w rodzaju automatu. — Naprawd#281;?! — Nie, nie to, co pan my#347;li. Kompletne truch#322;o, prze#380;arte nawet nie rdz#261;, to jaki#347; stop nierdzewny, ale skorodowany, na wp#243;#322; zgorza#322;y, po prostu szcz#261;tki. — Ale mo#380;e inne… — Kiedy ten automat liczy sobie co najmniej trzysta tysi#281;cy lat… — Sk#261;d pan mo#380;e wiedzie#263;? — Bo na g#243;rnej powierzchni osadza#322; si#281; wapie#324;, w miar#281; tego, jak parowa#322;a woda, kapi#261;ca ze stalaktyt#243;w sklepienia. Gallagher sam robi#322; szacunkowe pomiary, wed#322;ug tempa parowania, wytwarzania si#281; osadu i jego grubo#347;ci. Trzysta tysi#281;cy lat to szacunek najskromniejszy… Zreszt#261; ten automat podobny jest w#322;a#347;ciwie — wie pan do czego? Do tych ruin! — A wi#281;c to nie #380;aden automat… — Nie, musia#322; si#281; porusza#263;, ale nie na dwu nogach. I nie jak krab. Nie mieli#347;my czasu zreszt#261; bada#263;, bo zaraz potem… — Co si#281; sta#322;o? — Co jaki#347; czas liczy#322;em ludzi. By#322;em w os#322;onie, mia#322;em ich strzec, rozumie pan… ale przecie#380; wszyscy byli w maskach, pan wie, jak to jest, wszyscy do siebie podobni, a kombinezony te#380; ju#380; nie by#322;y kolorowe, bo si#281; wybrudzi#322;y glin#261;. W pewnej chwili zabrak#322;o mi jednego cz#322;owieka. Zawo#322;a#322;em wszystkich i zacz#281;li#347;my szuka#263;. Kertelen bardzo si#281; cieszy#322; z tego swojego znaleziska i myszkowa#322; dalej… My#347;la#322;em po prostu, #380;e zap#281;dzi#322; si#281; w jak#261;#347; odnog#281; w#261;wozu… Pe#322;no tam zau#322;k#243;w, ale wszystkie kr#243;tkie, p#322;ytkie, doskonale o#347;wietlone… Nagle wyszed#322; na nas spoza zakr#281;tu. Ju#380; w takim stanie. Nygren by#322; z nami, my#347;la#322;, #380;e to udar cieplny… — Wi#281;c co z nim w#322;a#347;ciwie jest? — Jest nieprzytomny. Chocia#380; w#322;a#347;ciwie nie. Mo#380;e chodzi#263;, porusza#263; si#281;, tyle #380;e niepodobna nawi#261;za#263; z nim kontaktu. Poza tym utraci#322; mow#281;. S#322;ysza#322; pan jego g#322;os? — Tak. — Teraz jakby troch#281; si#281; zm#281;czy#322;. Przedtem by#322;o jeszcze gorzej. Nie poznawa#322; nikogo z nas. W pierwszej chwili to by#322;o najstraszniejsze. Kertelen, gdzie si#281; podziewasz?! — zawo#322;a#322;em, a on min#261;#322; mnie, zupe#322;nie jakby og#322;uch#322;, przeszed#322; mi#281;dzy nami i poszed#322; w g#243;r#281; w#261;wozu, ale takim krokiem, w taki spos#243;b, #380;e wszystkim zrobi#322;o si#281; zimno. Po prostu, no, jak podmieniony. Nie reagowa#322; na wo#322;ania, wi#281;c musieli#347;my go goni#263;. Co si#281; tam dzia#322;o! Jednym s#322;owem, trzeba go by#322;o wi#261;za#263;, inaczej nie sprowadziliby#347;my go z powrotem. — Co m#243;wi#261; lekarze? — Jak zwykle m#243;wi#261; po #322;acinie, ale poza tym nie wiedz#261; nic. Nygren jest z Saxem u dow#243;dcy, mo#380;esz tam spyta#263;… Gaarb odszed#322; ci#281;#380;kim krokiem, z przechylon#261; po swojemu g#322;ow#261;. Rohan wsiad#322; do windy i pojecha#322; na g#243;r#281;, do sterowni. By#322;a pusta, ale mijaj#261;c kajuty kartograficzne, us#322;ysza#322; przez nie domkni#281;te drzwi g#322;os Saxa. Wszed#322; do #347;rodka. — Jak gdyby ca#322;kowity zanik pami#281;ci. Tak to wygl#261;da — m#243;wi#322; neurofizjolog. Sta#322; ty#322;em do Rohana, patrz#261;c na trzymane w r#281;ku zdj#281;cie rentgenowskie. Za biurkiem siedzia#322;, nad otwart#261; ksi#281;g#261; pok#322;adow#261;, astrogator, z r#281;k#261; uniesion#261; i opart#261; o rega#322;y, wype#322;nione szczelnie zwini#281;tymi mapami gwiazdowymi. S#322;ucha#322; w milczeniu Saxa, kt#243;ry powoli chowa#322; zdj#281;cie do koperty. — Amnezja. Ale wyj#261;tkowa. Utraci#322; nie tylko pami#281;#263; tego, kim jest, ale mow#281;, zdolno#347;#263; pisania, czytania; w#322;a#347;ciwie to nawet wi#281;cej ni#380; amnezja: kompletny rozpad, unicestwienie osobowo#347;ci. Nie zosta#322;o z niej nic, opr#243;cz najprymitywniejszych odruch#243;w. Potrafi chodzi#263; i je#347;#263;, ale tylko je#380;eli jedzenie podaje mu si#281; do ust. Chwyta, ale… — S#322;yszy i widzi? — Tak. Na pewno. Ale nie rozumie tego, co widzi. Nie odr#243;#380;nia ludzi od sprz#281;t#243;w. — Odruchy? — W normie. To sprawa centralna. — Centralna? — Tak. M#243;zgowa. Jakby ca#322;kowite zatarcie wszystkich #347;lad#243;w pami#281;ci. — A wi#281;c tamten cz#322;owiek z „Kondora”… — Tak. Teraz jestem tego pewien. To by#322;o to samo. — Widzia#322;em raz co#347; takiego — zupe#322;nie cicho, prawie szeptem powiedzia#322; astrogator. Patrza#322; na Rohana, ale nie zwraca#322; na#324; uwagi. — To by#322;o w przestrzeni… — Ach, wiem! #379;e to mi do g#322;owy nie przysz#322;o! — podniesionym g#322;osem rzuci#322; neurofizjolog. — Amnezja po udarze magnetycznym, tak? — Tak. — Nigdy nie widzia#322;em takiego przypadku. Znam t#281; jednostk#281; tylko z teorii. To si#281; zdarza#322;o dawno temu, podczas przechodzenia z wielk#261; szybko#347;ci#261; przez silne pole magnetyczne? — Tak. To znaczy w swoistych warunkach nie tyle wa#380;ne jest samo nat#281;#380;enie pola, ile jego gradient i gwa#322;towno#347;#263; zachodz#261;cej zmiany. Je#347;li s#261; w przestrzeni wielkie gradienty, a zdarzaj#261; si#281; skokowe — czujniki wykrywaj#261; je na odleg#322;o#347;#263;. Dawniej ich nie by#322;o… — Prawda… — powtarza#322; lekarz. — Prawda… Ammerhatten robi#322; takie do#347;wiadczenia na ma#322;pach i kotach. Poddawa#322; je dzia#322;aniu olbrzymich p#243;l magnetycznych, a#380; traci#322;y pami#281;#263;… — Tak, to ma przecie#380; co#347; wsp#243;lnego z elektrycznymi pobudzeniami m#243;zgu… — Ale w tym wypadku — g#322;o#347;no zastanawia#322; si#281; Sax — opr#243;cz raportu Gaarba mamy zeznania wszystkich jego ludzi. Pot#281;#380;ne pole magnetyczne… przecie#380; to musz#261; by#263; chyba setki tysi#281;cy gauss#243;w? — Setki tysi#281;cy nie wystarcz#261;. Potrzebne s#261; miliony — oschle powiedzia#322; astrogator. Teraz dopiero wzrok jego zatrzyma#322; si#281; na Rohanie. — Niech pan wejdzie i zamknie drzwi. — Miliony?! A czy aparaty pok#322;adowe nie wykry#322;yby takiego pola? — O tyle, o ile odpar#322; Horpach. Gdyby by#322;o skoncentrowane w bardzo ma#322;ej przestrzeni — gdyby mia#322;o, powiedzmy, obj#281;to#347;#263; jak ten globus i gdyby by#322;o z zewn#261;trz ekranowane… — Jednym s#322;owem, gdyby Kertelen w#322;o#380;y#322; g#322;ow#281; mi#281;dzy bieguny gigantycznego elektromagnesu… ? — I tego ma#322;o. Pole musi oscylowa#263; z okre#347;lon#261; cz#281;stotliwo#347;ci#261;. — Ale tam nie by#322;o #380;adnego magnesu ani #380;adnej maszyny, opr#243;cz tych zardzewia#322;ych szcz#261;tk#243;w — nic, tylko wymyte przez wod#281; w#261;wozy, #380;wir i piasek… — I jaskinie — rzuci#322; mi#281;kko, jakby oboj#281;tnie Horpach. — I jaskinie… czy pan my#347;li, #380;e kto#347; go wci#261;gn#261;#322; do takiej jaskini, #380;e tam jest magnes — nie, to przecie#380;… — A jak pan to t#322;umaczy? — spyta#322; dow#243;dca, jakby zniech#281;cony czy znudzony t#261; rozmow#261;. Lekarz milcza#322;. O trzeciej czterdzie#347;ci w nocy wszystkie pok#322;ady „Niezwyci#281;#380;onego” wype#322;ni#322; przeci#261;g#322;y d#378;wi#281;k sygna#322;#243;w alarmowych. Ludzie zrywali si#281; z pos#322;a#324; i kln#261;c w #380;ywy kamie#324; oraz ubieraj#261;c si#281; w biegu, gnali na stanowiska. Rohan znalaz#322; si#281; w sterowni w pi#281;#263; minut po pierwszym szcz#281;kni#281;ciu dzwonk#243;w. Astrogatora jeszcze w niej nie by#322;o. Przyskoczy#322; do g#322;#243;wnego ekranu. Czarn#261; noc rozwidnia#322;o od wschodu mrowie bia#322;ych rozb#322;ysk#243;w. Wygl#261;da#322;o to, jakby wychodz#261;cy z jednego radiantu r#243;j meteor#243;w atakowa#322; rakiet#281;. Spojrza#322; na zegary kontrolne pola. Automaty programowa#322; sam, nie mog#322;y wi#281;c reagowa#263; na deszcz ani na burz#281; piaskow#261;. Z niewidocznej w mrokach pustyni lecia#322;o co#347; i rozpryskiwa#322;o si#281; ognistymi paciorkami, wy#322;adowania nast#281;powa#322;y na powierzchni pola i zagadkowe pociski, odskakuj#261;c ju#380; w p#322;omieniu, smu#380;y#322;y si#281; parabolami coraz bledszej po#347;wiaty albo #347;cieka#322;y wzd#322;u#380; wypuk#322;o#347;ci os#322;ony energetycznej. Szczyty wydm wyskakiwa#322;y na mgnienie z ciemno#347;ci i nik#322;y, wska#378;niki drga#322;y leniwie — efektywna moc, zu#380;ywana przez zesp#243;#322; miotaczy Diraca na unicestwienie zagadkowego bombardowania, by#322;a stosunkowo niewielka. S#322;ysz#261;c ju#380; za plecami kroki dow#243;dcy, Rohan spojrza#322; na zestaw czujnik#243;w spektroskopowych. — Nikiel, #380;elazo, mangan, beryl, tytan — odczyta#322; z jasno o#347;wietlonej tarczy astrogator, staj#261;c obok niego. — Wiele bym da#322;, #380;eby zobaczy#263;, co to w#322;a#347;ciwie jest. — Deszcz metalowych cz#261;stek — powiedzia#322; powoli Rohan. — S#261;dz#261;c z wy#322;adowa#324;, wymiary ich musz#261; by#263; ma#322;e… — Ch#281;tnie bym zobaczy#322; je z bliska… — mrukn#261;#322; dow#243;dca. — Jak pan my#347;li, zaryzykujemy? — #379;eby wy#322;#261;czy#263; pole? — Tak. Na u#322;amek sekundy. Drobna cz#281;#347;#263; dostanie si#281; w g#322;#261;b perymetru, a reszt#281; odetniemy, w#322;#261;czaj#261;c pole z powrotem… Rohan nie odpowiedzia#322; przez dobr#261; chwil#281;. — C#243;#380;, mo#380;na by — odezwa#322; si#281; wreszcie z wahaniem. Ale zanim jeszcze dow#243;dca podszed#322; do pulpitu steruj#261;cego, #347;wietlne mrowie zgas#322;o r#243;wnie nagle, jak si#281; pojawi#322;o — i zapad#322;a ciemno#347;#263; taka, jak#261; znaj#261; tylko pozbawione ksi#281;#380;yc#243;w planety, kr#261;#380;#261;ce z dala od centralnych skupisk gwiezdnych Galaktyki. — Nie uda#322;y nam si#281; #322;owy — mrukn#261;#322; Horpach. Z r#281;k#261; na g#322;#243;wnym wy#322;#261;czniku sta#322; dobr#261; chwil#281;, potem skin#261;wszy lekko g#322;ow#261; Rohanowi, wyszed#322;. J#281;kliwy d#378;wi#281;k sygna#322;#243;w odwo#322;uj#261;cych alarm wype#322;nia#322; wszystkie poziomy. Rohan westchn#261;#322;, raz jeszcze spojrza#322; w pe#322;ne czarnego mroku ekrany i poszed#322; spa#263;. |
|
© 2025 Библиотека RealLib.org
(support [a t] reallib.org) |