"Arkadij i Borys Strugaccy. Piknik na Skraju Drogi " - читать интересную книгу автора

- Tak - odpowiadam. - Z Kiryіem i z Tenderem. Wiesz, z tym naszym
laborantem.
- Uszarpaіe¶ siЄ pewnie z nimi...
- Nic podobnego. Chіopcy trzymali siЄ zupeіnie przyzwoicie. Szczegгlnie
Kiryі. Urodzony stalker - mгwiЄ. - Gdyby miaі trochЄ wiЄcej do¶wiadczenia i
pozbyі siЄ tej swojej dziecinnej niecierpliwo¶ci, mгgіbym z nim co dzieб
chodzi¦ do Strefy.
- I po co? - pyta Dick z pijackim ¶mieszkiem.
- Uspokгj siЄ - mгwiЄ. - Їarty їartami...
- Wiem - mгwi. - Їarty їartami, a za takie gadanie moїna zarobi¦ w
ucho. Moїesz uwaїa¦, їe jestem twoim dіuїnikiem...
- Komu trzeba da¦ w ucho? - ockn±і siЄ Szuwaks. - Gdzie on jest?
Zіapali¶my go za rЄce i z trudem posadzi¶my na krze¶le. Dick wetkn±і mu
w zЄby papierosa i podsun±і zapalniczkЄ. Uspokoiі siЄ. A tymczasem tіok robi
siЄ coraz wiЄkszy. Bar juї oblepiony, prawie wszystkie stoliki zajЄte.
Ernest zwoіaі swoje dziewczyny. Biegaj±, roznosz±, co komu trzeba - jednym
piwo, innym koktajle, jeszcze innym czyst±. PatrzЄ i jako¶ mi siЄ zdaje, їe
w mie¶cie wida¦ coraz wiЄcej nowych twarzy, i to gігwnie jacy¶ smarkacze w
kolorowych szalikach do ziemi. Powiedziaіem o tym Dickowi. Dick potwierdziі.
- No a jakїe inaczej - mгwi. - Zaczyna siЄ wielki sezon budowlany.
Kіad± juї fundamenty pod trzy nowe budynki dla instytutu, a oprгcz tego
planuj± budowЄ wielkiego muru wokгі Strefy - od cmentarza do starego ranczo.
Koбcz± siЄ dobre czasy dla stalkerгw...
- A kiedy czasy byіy dobre dla stalkerгw? - pytam. A sam my¶lЄ: masz
babo placek, a to co znowu? Koniec, teraz juї siЄ nie zarobi. Cгї, moїe to i
lepiej, mniejsza pokusa. BЄdЄ chodzi¦ do Strefy w dzieб, jak przystaіo na
porz±dnego czіowieka. Forsa wprawdzie juї nie taka, ale za to o ileї
bezpieczniej
- "kalosz", skafandry i tak dalej, i patrole mog± ciЄ pocaіowa¦... Їy¦
bЄdЄ z pensji, a pi¦ za premie. I taka straszna chandra mnie napadіa! Znowu
liczy¦ kaїdy grosz - na to mogЄ sobie pozwoli¦, na tamto juї nie mogЄ, na
kaїd± szmatkЄ dla Guty odkіadaj pieni±dze do skarbonki, do baru nie
zagl±daj, kino jest taбsze... Wszystko szare, nudne, szare dnie, szare
noce...
Tak sobie siedzЄ i my¶lЄ a Dick buczy mi nad uchem:
- Wczoraj w hotelu wpadіem wieczorem do baru, їeby wypi¦ na sen co¶
mocniejszego. PatrzЄ - siedz± jacy¶ nieznani faceci, nie spodobali mi siЄ od
pierwszej chwili. Przysiada siЄ jeden taki do mnie i zaczyna rozmowЄ z
daleka, daje do zrozumienia, їe mnie zna, wie, kim jestem i gdzie pracujЄ,
їe gotгw jest dobrze zapіaci¦ za pewne przysіugi...
- Szpicel - mгwiЄ, niezbyt mnie to zainteresowaіo, niejednego szpicla
widziaіem w їyciu i sіyszaіem niejedn± rozmowЄ o przysіugach.
- Nie, mгj miіy, to nie byі szpicel. Lepiej posіuchaj. ChwilЄ z nim
pogadaіem, ostroїnie, rzecz jasna, udaіem takiego skromnego przygіupka.
Interesuj± go pewne przedmioty w Strefie i to nie byle ¶miecie, ale raczej
rzeczy warto¶ciowe. Na akumulatory, "¶wierzby", "czarne bryzgi" i podobn±
biїuteriЄ nie reflektuje. A o tym, na co reflektuje, wspomniaі raczej
aluzyjnie.
- WiЄc o co mu chodzi? - pytam.
- O "czarci pudding", o ile dobrze zrozumiaіem - mгwi Dick i jako¶