"Arkadij i Borys Strugaccy. Piknik na Skraju Drogi " - читать интересную книгу автора

prawda, ale jednak ich usadziіem. Tak spokojniutko opowiedziaіem im, ilu
idiotгw skoбczyіo fatalnie w powrotnej drodze na skutek wіasnej gіupoty.
Milczcie, mгwiЄ, i uwaїnie rozgl±dajcie siЄ dookoіa, bo inaczej stanie siЄ z
wami to, co siЄ staіo z Lyndonem - Kruszynk±. Poskutkowaіo. Mawet, nie
zapytali, co siЄ wіa¶ciwie staіo z Lyndonem - Kruszynk±. Pіyniemy w ciszy, a
ja my¶lЄ tylko o jednym: jak bЄdЄ odkrЄca¦ manierkЄ, na rгїne sposoby
wyobraїam sobie pierwszy іyk, a przed oczyma coraz to mi bіyska srebrna
p±jЄczynka. Krгtko mгwi±c, wydostali¶my siЄ ze Strefy, zapЄdzili nas razem z
"kaloszem" do odwszalni, czyli, wyraїaj±c siЄ naukowym jЄzykiem, do hangaru
sanitarnego. Szorowali nas do upojenia, napromieniowywali jakim¶
paskudztwem, obsypywali czym¶ i znowu pіukali, potem wysuszyli i
powiedzieli: jeste¶cie wolni, koledzy! Tender z Kiryіem wytaszczyli
"pustaka". Zleciaіy siЄ nieprzebrane tіumy, їeby siЄ napatrze¦, i co
charakterystyczne - wszyscy tylko patrz±, wydaj± z siebie entuzjastyczne
okrzyki, ale їeby pomгc zmЄczonym ludziom dјwiga¦ - na to nie byіo
odwaїnych... Dobra, mnie to wszystko nie obchodzi. Mnie juї teraz nic nie
obchodzi...
¦ci±gn±іem z siebie skafander, rzuciіem na podіogЄ - sierїanci sprz±tn±
- a sam prosto pod prysznic, bo caіy mokry byіem od stгp do gігw. Zamkn±іem
siЄ w kabinie, wyci±gn±іem manierkЄ, odkrЄciіem i przyssaіem siЄ do niej jak
pijawka. SiedzЄ na іaweczce, w kolanach miЄkko, w gіowie pusto i ci±gnЄ
gorzaіkЄ. Jak wodЄ. ЇyjЄ. Zlitowaіa siЄ Strefa. Wypu¶ciіa, wiedјma. Zaraza
najmilsza. Podіa. ЇyjЄ. Te їгіtodzioby nigdy tego nie zrozumiej±, nikt prгcz
stalkera tego nie zrozumie. I іzy spіywaj± mi po twarzy ni to od wody, ni to
sam nie wiem od czego. Wydoiіem manierkЄ do dna, sam jestem mokry, a
manierka sucha. Oczywi¶cie jak zwykle zabrakіo jeszcze jednego ostatniego
іyczka. To nic, to jest do naprawienia. Teraz wszystko jest do naprawienia.
ЇyjЄ. Zapaliіem papierosa, siedzЄ. CzujЄ, jak powoli siЄ uspokajam.
Przypomniaіem sobie o premii. W naszym instytucie zorganizowano to na sto
dwa. Cho¦by w tej chwili mogЄ i¶¦ po swoj± kopertЄ. A moїe sami przynios±,
prosto tutaj.
Powolutku zacz±іem siЄ rozbiera¦. Zdj±іem zegarek, patrzЄ: byli¶my w
Strefie piЄ¦ godzin z minutami, moi paбstwo! PiЄ¦ godzin. Aї mi siЄ sіabo
zrobiіo. Koledzy, w Strefie czas nie istnieje. PiЄ¦ godzin... A wіa¶ciwie,
jeїeli siЄ dobrze zastanowi¦, to co to jest dla stalkera piЄ¦ godzin? nawet
mгwi¦ nie warto. A dwana¶cie godzin nie іaska? A dwie doby nie іaska? Nie
zd±їyіe¶ przez noc, leїysz caіy dzieб w Strefie z mord± przy ziemi i nawet
juї siЄ nie modlisz, tylko majaczysz i sam nie wiesz, їyjesz jeszcze czy juї
jeste¶ trupem. A nastЄpnej nocy zrobisz co do ciebie naleїy, jeste¶ z
towarem na granicy, a tam czekaj± patrole z karabinami maszynowymi, ¶cierwa,
ktгre ciЄ nienawidz±, wcale nie chc± clЄ aresztowa¦, to dla nich їaden
interes, boj± siЄ ¶miertelnie, їe jeste¶ skaїony, chc± ciЄ za wszelk± cenЄ
rozwali¦ i maj± wszystkie atuty, moїesz potem dіugo udowadnia¦, їe ciЄ
bezprawnie zastrzelili. A to znaczy, їe znowu z mord± przy ziemi modlisz siЄ
do ¶witu, a potem do zmierzchu, a towar leїy obok ciebie i nawet nie wiesz,
czy zwyczajnie sobie leїy, czy ciЄ powoli zabija. Albo jak Kosmaty Icchok -
utkn±і o ¶wicie w pustym polu miedzy dwoma wykopami - ani w prawo, ani w
lewo. Dwie godziny udawaі nieboszczyka. Bogu dziЄki uwierzyli i wreszcie
zostawili go w spokoju. Widziaіem Icchoka potem, nie ten sam czіowiek, nawet
go nie poznaіem...