"Arkadij i Borys Strugaccy. Piknik na Skraju Drogi " - читать интересную книгу автораoczy przywykn± do ciemno¶ci i pokaza¦ mu tЄ pajЄczynЄ, palcem pokaza¦. A ja
przywykіem pracowa¦ samotnie - sam juї oswoiіem siЄ z mrokiem, a o Kiryle nie pomy¶laіem. Przekroczyіem prгg i prosto do kanistrгw. Przykucn±іem nad "pustakiem", pajЄczyny na nim jakby nie wida¦. Wzi±іem za jeden koniec i mгwiЄ do Kiryіa: - Bierz, tylko nie upu¶¦, ciЄїki jak cholera. Podniosіem oczy i aї mi dech zaparіo - sіowa nie mogЄ wydusi¦. ChcЄ krzykn±¦: stгj, ani kroku! - i nie mogЄ. Chyba zreszt± i tak bym nie zd±їyі, zbyt szybko to wszystko poszіo. Kiryі przeskakuje przez "pustaka", odwraca siЄ tyіem do kanistrгw i caіymi plecami w te srebrne nici. Ja tylko oczy zamkn±іem. Wszystko we mnie zamarіo, nic nie sіyszЄ, sіyszЄ tylko, jak rwie siЄ ta pajЄczyna. Z takim sіabym cichym trzaskiem, jakby pЄkaіa zwyczajna pajЄczyna, tylko oczywi¶cie gіo¶niej. SiedzЄ w kucki z zamkniЄtymi oczami, ani r±k, ani nгg nie czujЄ, a Kiryі mгwi: - No co, bierzemy go? - Bierzemy - mгwiЄ. Podnie¶li¶my "pustaka" i niesiemy do wyj¶cia, bokiem idziemy. CiЄїkie ¶cierwo, nawet we dwгch nieіatwo go targa¦. Wyszli¶my na sіoneczko i stoimy przy "kaloszu". Tender juї do nas іapy wyci±ga. - No - mгwi Kiryі - raz, dwa... - Nie - mгwiЄ - poczekaj. Na pocz±tek go postawimy. Postawili¶my. - Odwrг¦ siЄ - mгwiЄ - plecami. Odwrгciі siЄ bez sіowa. Ja patrzЄ - na plecach nic nie ma. Z tej i z tamtej strony go ogl±dam - nic nie widzЄ. Wtedy odwracam siЄ i patrzЄ na kanistry. Tam teї niczego nie ma. - Sіuchaj - mгwiЄ do Kiryіa, ale patrzЄ ci±gle na kanistry. - Widziaіe¶ - Jak± pajЄczynЄ? Gdzie? - Dobra - mгwiЄ. - Їeby¶my tylko zdrowi byli. A sam my¶lЄ: to siЄ dopiero okaїe. - No co - mгwiЄ. - Јadujemy? Wіadowali¶my "pustaka" do "kalosza", postawili¶my go na sztorc, їeby siЄ nie turlaі, stoi teraz sobie jak anioіeczek, czy¶ciutki, nowiutki, w miedzi sіoneczko siЄ odbija i niebieskawe pasma mgli¶cie beіtaj± siЄ miЄdzy dyskami. I teraz wida¦, їe to nie "pustak", a co¶ w rodzaju naczynia, szklanego sіoika z niebieskim syropem. Podziwiali¶my go przez chwilЄ, potem wdrapali¶my siЄ do "kalosza" i bez zbЄdnych sігw - w powrotn± drogЄ. Dobrze tym uczonym! Po pierwsze, pracuj± w dzieб. A po drugie, ciЄїko im tylko wtedy, kiedy id± do Strefy, a ze Strefy "kalosz" sam wraca - jest na nim zainstalowana taka aparatura, kursograf, czy jak mu tam, ktгry prowadzi "kalosz" dokіadnie tym samym kursem, jakim szedі poprzednio. Pіyniemy z powrotem i powtarzamy wszystkie manewry, przystajemy, powisimy chwilЄ - i dalej nad wszystkimi moimi mutrami przechodzimy, mogliby¶my zbiera¦ je z powrotem do woreczka. Moi chіopcy oczywi¶cie od razu odzyskali humor. KrЄc± gіowami na caіy regulator, prawie wszystek strach z nich wyparowaі - zostaіa tylko ciekawo¶¦ i rado¶¦, їe wszystko tak dobrze siЄ skoбczyіo. ZaczЄli gada¦. Tender macha rЄkami i grozi, їe jak tylko zje obiad, natychmiast wraca do Strefy znakowa¦ drogЄ do garaїu, a Kiryі wzi±і mnie za rЄkaw i zacz±і mi co¶ opowiada¦ o tej swojej wzmoїonej grawitacji, to znaczy o "іysicy". No, nie od razu co |
|
|