"Arkadij i Borys Strugaccy. Piknik na Skraju Drogi " - читать интересную книгу автора

Jednym sіowem zeszli¶my we trгjkЄ do "buduaru". Kirryі poleciaі po
przepustki, pokazali¶my je jeszcze jednemu sierїantowi, a ten sierїant wydaі
nam skafandry. Trzeba przyzna¦, їe to wyj±tkowo poїyteczny wynalazek. Gdyby
go tak jeszcze przefarbowa¦ z czerwonego na jaki¶ inny bardziej odpowiedni
kolor.
Kaїdy stalker wyіoїy za taki skafander piЄ¦set zielonych bez zmruїenia
oka. Juї dawno przysi±gіem sobie, їe stanЄ na uszach i gwizdnЄ chociaїby
jeden. Ma pierwszy rzut oka niby nic specjalnego, skafander jak dla nurka i
heіm jak dla nurka, z przodu przezroczysty. Moїe nawet nie jak u nurka, a
raczej jak u lotnika w samolotach naddїwiЄkowych albo jak u kosmonauty.
Lekki, wygodny, nigdzie nie ci¶nie i nie pocisz siЄ w nim z gor±ca. W takim
skafandrze moїna i¶¦ cho¦by w ogieб i teї їaden gaz do ¶rodka nie
przeniknie, nawet kula. jak mгwi±, go nie przebije. Oczywi¶cie i ogieб, i
jaki¶ tam iperyt, i kula karabinowa - to wszystko jest nasze, ziemskie,
ludzkie. W Strefie niczego takiego nie ma, w Strefie nie tego trzeba siЄ
ba¦. Zreszt±, co tu gada¦, i w tych skafandrach ludzie teї gin± jak muchy.
Inna sprawa, їe bez skafandrгw moїe byіoby jeszcze gorzej. Od "ognistego
puchu" na przykіad skafandry zabezpieczaj± na sto procent, i od pluniЄ¦
"diabelskiej kapusty"... no,
dobra.
Wleјli¶my w skafandry, przesypaіem mutry z woreczka do bocznej kieszeni
i przemaszerowali¶my przez caіy teren instytutu do wyj¶cia w StrefЄ. Taki
jest u nich obyczaj! niech widz± - oto їoіnierze nauki id± skіada¦ swoje
їycie na oіtarzu wiedzy, ludzko¶ci i Ducha ¦wiЄtego, amen. I rzeczywi¶cie we
wszystkich oknach aї do czternastego piЄtra stoj±, wspгіczuj±, tylko jeszcze
brakuje powiewaj±cych chusteczek i orkiestry.
- Rгwnaj krok - mгwiЄ do Tendera. - Kaіdun wci±gnij, nieszczЄsny
іamago! WdziЄczna ludzko¶¦ nie zapomni o tobie!
Spojrzaі na mnie i widzЄ, їe mu nie w gіowie їarty. I sіusznie - jakie
tam їarty! Ale kiedy idziesz do Strefy, to juї jedno z dwojga: albo pіaka¦,
albo siЄ ¶mia¦, a ja jeszcze nigdy w їyciu nie pіakaіem. Spojrzaіem na
Kiryіa. nie powiem, trzyma siЄ nieјle, tylko wargami porusza, jakby siЄ
modliі.
- Modlisz siЄ? - pytam. - Mгdl siЄ - mгwiЄ - mгdl! Im dalej w StrefЄ,
tym bliїej do nieba...
- Co? - pyta, bo nie dosіyszaі.
- Mгdl sie! - krzyczЄ. - Stalkerгw wpuszczaj± do nieba bez kolejki!
Wtedy Kiryі siЄ u¶miechn±і i poklepaі mnie po plecach, niby - nie bгj
siЄ nic, ze mn± nie zginiesz, a w ogгle raz kozie ¶mier¦. Zabawny facet, jak
Boga kocham.
Oddali¶my przepustki ostatniemu sierїantowi. Tym razem w drodze wyj±tku
okazaі siЄ lejtnantem, znam go zreszt±, jego ojciec handluje w Rexopolu
nagrobkami. "Lataj±cy kalosz" juї na nas czeka, chіopcy z bazy podstawili go
pod sam± wartowniЄ. Wszystko juї jest na miejscu - i "pogotowie ratunkowe",
i straї poїarna, i nasza waleczna gwardia, nieustraszeni ratownicy, kupa
spasionych darmozjadгw ze swym helikopterem. Patrze¦ na nich nie mogЄ!
Wleјli¶my do "kalosza", Kiryі usiadі przy sterach i mгwi do mnie:
- No, Red, obejmuj dowodzenie.
Bez zbЄdnego po¶piechu rozpi±іem zamek bіyskawiczny na piersi, wyj±іem
zza pazuchy manierkЄ, goln±іem jak naleїy, zakrЄciіem zakrЄtkЄ i schowaіem