"Bez pożegnania" - читать интересную книгу автора (Coben Harlan)

14

Will opuścił swoje mieszkanie. Duch go obserwował.

Nie poszedł za nim. Wiedział, dokąd Will się udaje. Patrząc na niego, zaciskał i rozluźniał palce, zaciskał i rozluźniał. Napinał mięśnie. Dygotał.

Wspominał Julie Miller. Pamiętał jej nagie ciało w piwnicy i dotyk jej skóry, z początku, przez chwilę, ciepłej, a potem powoli zmieniającej się, aż przypominała wilgotny marmur. Pamiętał sinopurpurowy kolor jej twarzy, przekrwione i wytrzeszczone oczy, grymas przerażenia, popękane naczyńka krwionośne, smużkę śliny zakrzepłej na policzku, niczym blizna po cięciu nożem. A także szyję, nienaturalnie wygiętą po śmierci, i cienki drut, który przeciął jej skórę i przełyk, prawie odcinając głowę.

Tyle krwi.

To była jego ulubiona metoda egzekucji. Odwiedził Indie, żeby poznać metody Thugów, tak zwanych cichych zabójców, którzy sztukę duszenia doprowadzili do perfekcji. Z biegiem lat Duch nauczył się po mistrzowsku posługiwać bronią palną i białą, lecz jeśli tylko mógł, zabijał przez śmiałe duszenie.

Odetchnął.

Will znikł za rogiem. Brat.

Duch pomyślał o tych wszystkich filmach kung – fu, w których jeden brat zostaje zamordowany, a drugi postanawia pomścić jego śmierć. O tym, co by się stało, gdyby zabił Willa Kleina.

Nie, to nie takie proste. To znacznie wykraczało poza zemstę.

Mimo to zastanawiał się nad Willem. W końcu on był kluczem całej sprawy. Czy zmienił się przez te lata? Duch miał taką nadzieję. Wkrótce się okaże.

Tak, najwyższy czas spotkać się z Willem i pogadać o dawnych czasach. Duch przeszedł przez ulicę, idąc w kierunku bramy.

Pięć minut później był już w mieszkaniu Willa.

Pojechałem autobusem do skrzyżowania Livingston Avenue i Northfield, najbardziej ruchliwego miejsca rozległego przedmieścia. Dawną szkołę podstawową zmieniono w tanie centrum handlowe z mnóstwem sklepików, do których nikt nie zagląda. Wysiadłem z autobusu razem z kilkoma miejscowymi robotnikami, wracającymi z miasta. Ta przedziwna prawidłowość podmiejskiego ruchu. Pasażerowie mieszkający w takich rejonach jak Livingston rano jadą do miasta; ci, którzy sprzątają im domy i pilnują ich dzieci, podążają w przeciwnym kierunku. Stan równowagi zostaje zachowany.

Poszedłem Livingston Avenue w kierunku liceum, które znajdowało się tuż obok biblioteki publicznej, sądu oraz komisariatu policji. Widzicie w tym jakąś prawidłowość? Wszystkie te cztery gmachy były zbudowane z cegły i wyglądały tak, jakby wyszły spod ręki tego samego architekta; jakby powstały przez pączkowanie.

Wychowałem się tutaj. Z tej biblioteki pożyczałem klasykę C S. Lewisa i Madeleine L'Engle. Mając osiemnaście lat, w tym sądzie zaskarżyłem (i przegrałem) mandat o przekroczenie szybkości. W największym z tych budynków znajdowało się liceum, do którego chodziłem razem z sześciuset innymi uczniami.

Obszedłem szkołę i skręciłem w prawo. Znalazłem boiska do koszykówki i stanąłem pod jedną z zardzewiałych obręczy. Po lewej miałem korty tenisowe. W czasach szkolnych grałem w tenisa i byłem w tym całkiem dobry, chociaż nigdy nie miałem serca do sportu. Brakowało mi woli walki, a bez niej nie można zostać wielkim graczem. Nie lubiłem przegrywać, ale nie walczyłem dostatecznie zażarcie, by zwyciężać.

– Will?

Odwróciłem się i kiedy ją zobaczyłem, zamarłem. Ubranie było inne – obcisłe dżinsy biodrówki, saboty z lat siedemdziesiątych, zbyt krótka i zbyt obcisła koszulka, odsłaniająca płaski brzuch z kolczykiem w pępku – ale twarz i włosy… Odniosłem wrażenie, że spadam w przepaść. Na moment odwróciłem głowę, patrząc w kierunku boiska do piłki nożnej, i mógłbym przysiąc, że ujrzałem Julie.

– Jakbyś zobaczył ducha, prawda? – spytała Katy Miller. Popatrzyłem na nią.

– Mój tata – wyznała, wpychając małe dłonie w kieszenie ciasnych dżinsów – wciąż ma łzy w oczach, kiedy mnie widzi.

Nie wiedziałem, co na to powiedzieć. Podeszła bliżej. Oboje staliśmy zwróceni twarzami w stronę szkoły.

– Chodziłaś do niej, prawda? – zapytałem.

– Zdałam maturę w zeszłym miesiącu.

– Jak ci poszło? Wzruszyła ramionami.

– Cieszę się, że mam to już za sobą.

W jasnym blasku słońca budynek wydawał się odpychająco zimny. Przywiódł mi na myśl więzienie. Byłem dość lubiany w klasie; wybrano mnie nawet na wiceprzewodniczącego szkoły. Zostałem też kapitanem szkolnej drużyny tenisowej. Miałem przyjaciół. Nie udało mi się jednak przywołać przyjemnego wspomnienia. Wszystkie były skażone niepewnością, jaka cechuje okres dojrzewania. Z perspektywy lata szkoły średniej wydają się czymś w rodzaju długotrwałej bitwy. Musisz ją przeżyć, przetrwać i wyjść z niej silniejszy. W średniej szkole nie byłem szczęśliwy i nie jestem pewien, czy ktoś powinien być szczęśliwy.

– Wyrazy współczucia z powodu śmierci matki – powie działa Katy.

– Dziękuję.

Z tylnej kieszeni wyjęła paczkę papierosów i zaproponowała mi jednego. Potrząsnąłem odmownie głową. Patrzyłem, jak zapaliła, i powstrzymałem cisnące się na usta przestrogi. Katy rozglądała się wokół, unikając mojego spojrzenia.

– Urodziłam się przypadkiem jako późne dziecko. Julie chodziła do liceum. Rodzicom powiedziano, że nie mogą mieć więcej dzieci. Wtedy… – Wzruszyła ramionami. – Nie spodziewali się mnie.

– Mało kto przychodzi na świat w wyniku starannego zaplanowania – zauważyłem. Zaśmiała się i ten dźwięk odbił się donośnym echem w mojej duszy. Był to śmiech Julie, nawet cichł w taki sam sposób.

– Przepraszam za ojca – powiedziała Katy. – Stracił głowę, kiedy cię zobaczył.

– Nie powinienem się tam kręcić.

Zaciągnęła się zbyt głęboko i przechyliła głowę na bok.

– Dlaczego przyszedłeś? Zastanowiłem się.

– Nie wiem – odparłem.

– Widziałam cię. Od chwili gdy wyszedłeś zza rogu. To było niesamowite. Pamiętam, że jako dziecko obserwowałam, jak nadchodzisz ze swojego domu. Patrzyłam z mojej sypialni. Wciąż zajmuję ten sam pokój, więc to było tak, jakbym cofnęła się w przeszłość. Dziwne uczucie.

Spojrzałem w prawo. Podjazd był teraz pusty, lecz w ciągu roku szkolnego rodzice czekali w samochodach na dzieci. Pamiętam, jak mama przyjeżdżała po mnie swoim starym czerwonym volkswagenem. Czytała jakiś magazyn, a gdy zabrzmiał dzwonek, podnosiła głowę znad pisma i jeszcze zanim mnie zauważyła, na jej ustach pojawiał się ten promienny uśmiech, płynący z głębi serca, uśmiech świadczący o bezgranicznej miłości… Z przygnębieniem zdałem sobie sprawę z tego, że już nikt nigdy nie będzie się tak do mnie uśmiechał. To zbyt wiele, pomyślałem. Katy uderzająco podobna do Julie. Fala wspomnień…

– Jesteś głodna? – zapytałem.

– Chyba tak.

Przyjechała samochodem, starą hondą civic. Z lusterka zwisały różne ozdóbki – było ich całe mnóstwo. W środku unosił się zapach gumy do żucia i szamponu owocowego. Nie rozpoznałem utworu, który dudnił w głośnikach, ale muzyka mi nie przeszkadzała.

W milczeniu pojechaliśmy do typowego nowojorskiego baru przy drodze numer dziesięć. Za kontuarem wisiały podpisane zdjęcia miejscowych prezenterów telewizyjnych, w każdym boksie zainstalowano miniszafę grającą. Menu było nieco dłuższe od powieści Toma Clancy'ego.

Mężczyzna z gęstą brodą, spowity jeszcze gęściejszym zapachem dezodorantu, zapytał, na ile osób ma być stolik. Wyjaśniliśmy, że jest nas tylko dwoje. Katy dodała, że prosi o stolik dla palących. Nie wiedziałem, że wciąż istnieją sale dla palących, ale najwidoczniej takie duże bary opierają się zmianom. Gdy tylko usiedliśmy, przysunęła do siebie popielniczkę, jakby chciała się za nią schronić.

– Gdy tylko odszedłeś spod naszego domu – powiedziała – wybrałam się na cmentarz. Chłopak od wody napełnił nam szklanki. Katy zaciągnęła się, odchyliła głowę i wydmuchnęła dym w górę.

– Nie byłam tam od lat. Na twój widok przyszło mi do głowy, że powinnam.

Nadal na mnie nie patrzyła. Często spotykam się z taką reakcją u dzieciaków w schronisku. Unikają twojego spojrzenia. Pozwalam im na to. To nie ma większego znaczenia. Kontakt wzrokowy jest przeceniany.

– Ledwie pamiętam Julie. Oglądam jej zdjęcia i nie wiem, czy moje wspomnienia są prawdziwe, czy też sama je wymyśliłam. Na przykład pamiętam, jak byłyśmy w wesołym miasteczku, a potem patrzę na zdjęcie i nie wiem, czy naprawdę to pamiętam, czy tylko widziałam to na fotografii. Wiesz, co mam na myśli?

– Owszem, chyba tak.

– Po tym jak przyszedłeś, musiałam wyjść z domu. Ojciec szalał. Mama płakała. Nie mogłam tego wytrzymać.

– Nie chciałem nikogo zdenerwować. Machnęła ręką.

– W porządku. To na swój sposób dobrze im zrobi. Zachowują się tak, jakby czas stanął w miejscu. To upiorne. Czasem chciałabym… chciałabym wrzasnąć: „Ona nie żyje”. Katy nachyliła się do mnie. – Chcesz usłyszeć coś kompletnie zwariowanego?

Skinąłem, żeby mówiła dalej.

– Nic nie zmieniliśmy w piwnicy. Wciąż tam są stara kanapa i telewizor, wytarty dywan, stary kufer, za którym się chowałam. Nikt ich nie używa, ale i nie wyrzuca. Pralnia znajduje się w starym miejscu. Musimy przejść przez piwnicę, żeby się do niej dostać. Rozumiesz, co mówię? Tak żyjemy. W domu chodzimy na palcach, jakbyśmy się bali, że zaraz podłoga się zawali i wpadniemy do piwnicy.

Zamilkła i zaciągnęła się papierosem, jakby podłączyła się do respiratora. Usiadłem prosto. Jak już powiedziałem: nigdy nie zastanawiałem się nad Katy Miller, nad tym, jaki wpływ wywarło na nią morderstwo siostry. Oczywiście myślałem o jej rodzicach. O ciosie, jakim była dla nich śmierć córki. Często zadawałem sobie pytanie, dlaczego zostali w tym domu, ale też nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego moi rodzice się nie przeprowadzili. Wspomniałem już o zależności między spokojem ducha a zadręczaniem się. Czasem cierpienie jest lepsze od zapomnienia. Moi rodzice byli tego najlepszym przykładem.

Nigdy jednak nie rozmyślałem o Katy Miller, o jej dorastaniu w tej atmosferze, o podobieństwie do siostry, które w tej sytuacji musiało jej ciążyć. Ponownie spojrzałem na nią, jakbym widział ją pierwszy raz. Wciąż rozglądała się na boki, niczym spłoszony ptak. W jej oczach dostrzegłem łzy. Wyciągnąłem rękę i ująłem jej dłoń, tak bardzo podobną do dłoni siostry. Przeszłość wróciła z taką siłą, że się wzdrygnąłem.

– To takie niesamowite – powiedziała. Aż zanadto, pomyślałem.

– Dla mnie też.

– To musi się skończyć, Will. To co naprawdę wydarzyło się tamtego wieczoru, wreszcie musi się zakończyć. Czasem, kiedy złapią jakiegoś przestępcę, słyszę, jak w telewizji mówią:

„To nie przywróci ofierze życia”. Na pewno. Jednak nie w tym rzecz. Schwytanie winnego kończy sprawę, a ludzie tego potrzebują.

Nie miałem pojęcia, do czego zmierza. Próbowałem udawać, że jest jednym z dzieciaków ze schroniska, że przyszła szukać u mnie pomocy i miłości. Siedziałem, patrzyłem na nią i swoją postawą starałem się przekonać ją, że jestem tu i słucham.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo nienawidziłam twojego brata – nie tylko za to, co zrobił Julie, ale za to, co uczynił nam, uciekając. Modliłam się, żeby go znaleźli. Widziałam we śnie, jak go otaczają, a on stawia opór i ginie od kul policji.

– Wiem, że nie chcesz tego słuchać. Chcę jednak, żebyś zrozumiał.

– Chciałaś, żeby to się skończyło.

– Taak. Tylko że…

– Tylko co?

Podniosła głowę i po raz pierwszy spojrzała mi w oczy. Znów przeszedł mnie zimny dreszcz. Usiłowałem zabrać rękę, ale nie mogłem się ruszyć.

– Widziałam go – powiedziała. Myślałem, że się przesłyszałem.

– Twojego brata. Widziałam go. Sądzę, że to był on. Odzyskałem głos na tyle, aby zapytać:

– Kiedy?

– Wczoraj na cmentarzu.

W tym momencie przyszła kelnerka. Wyjęła zza ucha ołówek i zapytała, czego sobie życzymy. Przez chwilę się nie odzywaliśmy. Kelnerka odkaszlnęła. Katy zamówiła sałatkę. Poprosiłem o omlet z serem. Kelnerka zapytała z jakim: amerykańskim, szwajcarskim, cheddarem? Odparłem, że może być cheddar. Czy życzę sobie domowe frytki czy francuskie? Wybrałam domowe. Białe pieczywo, żytnie, pszenne? – indagowała dalej. I nic do picia, dziękuję.

W końcu kelnerka odeszła.

– Opowiedz o tym – poprosiłem. Katy zgasiła papierosa.

– Poszłam na cmentarz, żeby wyjść z domu. Wiesz, gdzie leży Julie, prawda? Skinąłem głową.

– Racja. Widziałam cię tam. Kilka dni po pogrzebie.

– Tak – potwierdziłem. Nachyliła się do mnie.

– Kochałeś ją?

– Nie wiem.

– Złamała ci serce.

– Może. Dawno temu.

Katy spojrzała na swoje ręce.

– Powiedz mi, jak to było – poprosiłem.

– Wyglądał zupełnie inaczej. Mówię o twoim bracie. Co prawda, niezbyt dobrze go pamiętam, jak przez mgłę. Widziałam go na zdjęciach.

– Chcesz powiedzieć, że stał przy grobie Julie?

– Ściśle rzecz biorąc, pod wierzbą.

– Co takiego?

– Może pięćdziesiąt metrów dalej rośnie wierzba. Nie weszłam frontową bramą. Przeskoczyłam przez płot. Dlatego się mnie nie spodziewał. Nadeszłam z końca cmentarza i zobaczyłam faceta, który stał pod wierzbą i spoglądał w kierunku grobu Julie. Nie zauważył mnie. Był zamyślony. Klepnęłam go w ramię. Podskoczył, a kiedy odwrócił się i zobaczył mnie… No cóż, sam widzisz, jak wyglądam. O mało nie wrzasnął. Chyba wziął mnie za ducha.

– Jesteś pewna, że to był Ken?

– Nie, nie jestem pewna. – Wytrząsnęła z paczki następnego papierosa, a potem dorzuciła:

– Tak, wiedziałam, że to on.

– Skąd mogłaś wiedzieć?

– Powiedział mi, że on tego nie zrobił.

Zakręciło mi się w głowie. Opuściłem ręce i ścisnąłem obicie siedzenia. Kiedy w końcu odzyskałem głos, spytałem:

– Co dokładnie powiedział?

– Najpierw: „Nie zabiłem twojej siostry”.

– I co wtedy zrobiłaś?

– Stwierdziłam, że kłamie i że zaraz zacznę krzyczeć.

– Zrobiłaś to?

– Nie.

– Dlaczego?

Katy jeszcze nie zapaliła drugiego papierosa. Wyjęła go z ust i położyła na blacie.

– Ponieważ mu uwierzyłam – odparła. – W jego głosie było coś… sama nie wiem. Od tak dawna go nienawidziłam. Nie masz pojęcia, jak bardzo. Teraz jednak… – urwała i po dłuższej chwili podjęła: – Cofnęłam się. On do mnie podszedł. Ujął moją twarz w dłonie, spojrzał mi w oczy i rzekł: „Zamierzam znaleźć zabójcę, obiecuję”. I to wszystko. Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem uciekł.

– Czy mówiłaś… Potrząsnęła głową.

– Nikomu. Chwilami sama nie jestem pewna, czy to naprawdę się wydarzyło, czy tylko sobie to wszystko wyobraziłam lub wymyśliłam. – Popatrzyła na mnie. – Myślisz, że on zabił Julie?

– Nie.

– Widziałam cię w telewizji. Uważałeś, że on nie żyje, ponieważ znaleziono jego krew na miejscu zbrodni.

Skinąłem głową.

– Nadal w to wierzysz?

– Nie – odparłem. – Już nie.

– Dlaczego zmieniłeś zdanie?

– Chyba dlatego – odparłem – że ja też go szukam.

– Chcę ci pomóc.

Powiedziała: „Chcę”, ale wiedziałem, że pomyślała: „Muszę”.

– Proszę, Will. Pozwól mi. Zgodziłem się.