"Kanał" - читать интересную книгу автора (Connelly Michael)11Gdy zbliżyły się do namiotów, Rachel Walling zaczęła czuć miejsce zbrodni. Wiatr przenikający obóz, wydymający namioty i ulatujący w pustynię niósł charakterystyczny odór rozkładających się ciał. Zaczęła oddychać ustami, bo przypomniało jej się coś, czego wolałaby nie wiedzieć – że wrażenie zapachu powstaje, kiedy drobniutkie cząstki uderzają w receptory węchowe w jamie nosowej. Oznaczało to, że jeśli czujesz rozkładające się ciało, to dlatego że wdychasz rozkładające się ciało. Wokół strefy stały trzy małe, kwadratowe namioty. Nie takie turystyczne; były to polowe namioty sztabowe, z prostymi bokami długości ośmiu stóp. Za nimi stał większy, prostokątny. Rachel zauważyła, że wszystkie miały rozpięte klapki wentylacyjne w dachu. Wiedziała, że w każdym z nich odbywa się wykopywanie z ziemi zwłok. Wentylatory pozwalały wygnać ze środka gorąco i smród. Wszędzie panował hałas. Pracowały co najmniej dwa generatory spalinowe, które zapewniały obozowisku prąd. Na lewo od namiotów stały także dwa pełnowymiarowe wozy kempingowe z mruczącymi klimatyzatorami na dachach. – Chodźmy najpierw tutaj. – Cherie Dei wskazała jeden z wozów. – Tu przeważnie jest Randal. Wozy kempingowe były zwyczajne, takie jakie Rachel widziała na autostradzie. Ten nazywał się „W siną dal” i miał z tyłu tablicę z Arizony. Dei zastukała do drzwi i otworzyła je, nie czekając na odpowiedź. Weszły po schodkach do środka. Wnętrze wozu nie było przystosowane do obozowania na odludziu. Usunięto z niego przepierzenia i sprzęty zapewniające wygodę. Powstało jedno długie pomieszczenie, umeblowane czterema składanymi stołami i wieloma krzesłami. Na przeciwległej ścianie był blat z typowo biurowym sprzętem – komputerem, faksem, kserokopiarką i ekspresem do kawy. Dwa ze stołów zasłane były papierami. Na trzecim stała duża patera z owocami, która tu nie pasowała. Tu się je posiłki, domyśliła się Rachel. Nawet na miejscu zbiorowego pochówku trzeba jeść lunch. Przy czwartym stole, przed otwartym laptopem, siedział mężczyzna z telefonem komórkowym przy uchu. – Usiądź – powiedziała Dei. – Przedstawię cię, gdy tylko skończy. Rachel usadowiła się przy stole jadalnym i ostrożnie wciągnęła powietrze. Klimatyzator wozu był ustawiony na obieg zamknięty. Nie czuło się smrodu grobów. Nic dziwnego, że szef ekipy przebywał właśnie tutaj. Zerknęła na paterę owoców i pomyślała, czy wziąć kiść winogron, żeby uzupełnić trochę energii. Postanowiła jednak, że nie. – Chcesz owoców, to się częstuj – powiedziała Dei. – Nie, dziękuję. Dei wyciągnęła rękę i wzięła kilka winogron. Rachel poczuła się trochę głupio. Mężczyzna z telefonem, zapewne agent Alpert, rozmawiał zbyt cicho, by go usłyszeć; pewnie osoba po drugiej stronie także miała z tym kłopot. Rachel zauważyła, że lewa burta wozu była obwieszona zdjęciami z ekshumacji. Odwróciła wzrok. Nie chciała patrzeć na fotografie, dopóki nie zajrzy do namiotów. Obróciła się i wyjrzała przez okno przy stole. Z wozu rozciągał się znakomity widok na pustynię. Widać było całą nieckę i łańcuch górski w oddali. Przez moment zastanawiała się, czy ten widok cokolwiek oznacza. Czy Backus wybrał to miejsce ze względu na widok, a jeśli tak, jakie to ma znaczenie. Gdy Dei odwróciła się od niej, Rachel chwyciła kilka winogron i włożyła do ust trzy naraz. W tej samej chwili mężczyzna zatrzasnął klapkę telefonu, wstał i podszedł do nich z wyciągniętą ręką. – Randal Alpert, agent specjalny, kieruję tu pracami. Dobrze, że przyjechałaś. Rachel uścisnęła jego dłoń, ale żeby się odezwać, musiała wpierw przełknąć winogrona. – Miło mi poznać. Choć okoliczności niezbyt miłe. – No tak, ale popatrz tylko, jaki widok. Sto razy lepszy niż ceglana ściana za moim oknem w Quantico. No i chociaż dobrze, że mamy koniec kwietnia, a nie sierpień. Wtedy to byłaby mordęga. To był nowy Bob Backus. Szefował firmie w Quantico, wyjeżdżał tylko na duże sprawy. Ta oczywiście jest duża. Rachel zdecydowała, że nie lubi go i że Cherie Dei miała rację, nazywając go morfem. Zawsze uważała, że agenci w behawioralnym dzielą się na dwa rodzaje. Pierwszy to morfy. Ci bardzo przypominali ludzi, których ścigali. Umieli nie dopuszczać do siebie tego wszystkiego. Potrafili przeskakiwać od sprawy do sprawy jak seryjni zabójcy, nie ciążyła im groza, poczucie winy i znajomość prawdziwej natury zła. Rachel nazywała ich morfami, ponieważ umieli wziąć na siebie to brzemię i w jakiś sposób przekształcić je w coś innego. Miejsce zbiorowej ekshumacji stawało się punktem z pięknym widokiem, lepszym niż cokolwiek w Quantico. Drugi z typów Rachel nazwała empatami, ponieważ wchłaniali całą grozę i zatrzymywali ją w sobie. Stawała się ogniskiem, przy którym mogli się grzać. Wykorzystywali ją do wczuwania się, do motywacji, jako swego rodzaju wewnętrzny napęd. Dla Rachel ci agenci byli lepsi, ponieważ robili wszystko, a nawet więcej, żeby złapać przestępcę i rozwiązać sprawę. Ale z pewnością zdrowiej być morfem, móc poruszać się bez żadnego bagażu. Mury behawioralnego nawiedzały duchy empa-tów, agentów, którzy nie potrafili zachować dystansu, których przytłoczył ów ciężar. Agentów jak Janet Newcomb, która włożyła sobie do ust lufę pistoletu, Jon Fenton, który zderzył się z filarem mostu, albo Terry McCaleb, który dosłownie oddał pracy swe serce. Rachel pamiętała ich wszystkich, ale najlepiej pamiętała Boba Backusa, który był morfem wszech czasów – łowcą i ofiarą zarazem. – To dzwoniła Brass Doran – powiedział Alpert. – Kazała cię pozdrowić. – Ona jest w Quantico? – Tak, tutaj dopada ją agorafobia. Nie chce stamtąd wyjeżdżać. Prowadzi tę sprawę z tamtego końca. Agentko Walling, myślę, że znasz już stawkę. Sytuacja jest dość delikatna. Cieszymy się, że jesteś tutaj, ale masz status obserwatora i ewentualnie świadka. Nie podobał jej się ten urzędowy ton. Taki sposób utrzymywania jej na dystans. – Świadek? – zapytała. – Być może podsuniesz nam jakieś pomysły. Znałaś tego człowieka. Kiedy wybuchła afera z Backusem, większość nas ganiała po mieście za rabusiami bankowymi. Ja przyszedłem do jednostki zaraz po twojej aferze, jak już was przeczesało Biuro Odpowiedzialności Zawodowej. Cherie jest jedną z nielicznych osób z tamtego czasu, które nadal pracują. – Mojej aferze? – Wiesz, co mam na myśli. Że pracowałaś nad tym razem z Backusem. – Czy mogę teraz popatrzeć na wykopy? Chciałabym wiedzieć, co znaleźliście. – Dobra, Cherie. zaraz cię tam zabierze. Nie ma za bardzo na co patrzeć, poza dzisiejszym trupem. Powiedział to jak prawdziwy morf, pomyślała Rachel. Zerknęła na Dei, ich spojrzenia mówiły to samo. – Ale najpierw chciałbym z tobą o czymś porozmawiać. Rachel wiedziała, co to będzie, ale pozwoliła Alpertowi mówić. Poszedł na przód wozu i wskazał przez przednią szybę na pustynię. Rachel powiodła wzrokiem za jego gestem, ale nie zobaczyła nic poza pasmem gór. – No tak, pod tym kątem nie za bardzo widać – rzekł Alpert – ale tam na ziemi leży wielki napis. Wielkimi literami: PLAN FILMOWY. NIE PRZELATYWAĆ. CISZA. To na wypadek gdyby jakiś pilot zainteresował się wszystkimi tymi namiotami i samochodami. Niezły pomysł, co? Pomyślą, że kręcimy film. W ten sposób będziemy trzymać ich z daleka. – Co chce pan przez to powiedzieć? – Ja? Że wokół tego rozciągnęliśmy naprawdę grubą zasłonę. Nikt nic nie wie i chcemy, żeby tak zostało. – I sugeruje pan, że ja zrobię przeciek do mediów? – Nie, nie sugeruję. Mówię to samo każdemu, kto tu przyjeżdża. To nie może znaleźć się w mediach. Chcę mieć nad tym kontrolę. Zrozumiano? Raczej, że dowództwo FBI albo Biuro Odpowiedzialności Zawodowej chcą mieć nad tym kontrolę, pomyślała Rachel. Sensacja z Backusem dosłownie zdziesiątkowała szeregi i zniszczyła reputację Wydziału Badań Behawioralnych, nie mówiąc już o tym, jak ucierpiał publiczny wizerunek FBI. A teraz, po fiasku z 11 września, kiedy Biuro musi konkurować o budżetowe pieniądze i nagłówki w gazetach z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego, skupienie uwagi mediów na obłąkanym agencie-mordercy byłoby ostatnią rzeczą, której pragnąłby sztab albo Biuro Odpowiedzialności Zawodowej. Zwłaszcza że udało się przekonać opinię publiczną, że obłąkany agent-morderca dawno już nie żyje. – Zrozumiałam – odparła spokojnie Rachel. – Nie musi się pan obawiać. Mogę iść? – Jeszcze jedno. Zawahał się na moment. Sprawa musiała być delikatna. – Nie każdy biorący udział w tym śledztwie wie, że ma ono związek z Robertem Backusem. Wie tylko ten, kto musi, i chciałbym, żeby tak zostało. – Co pan powiedział? Ludzie, którzy tam pracują, nie wiedzą, że zrobił to Backus? Powinni… – Agentko Walling, to nie jest twoje śledztwo. Nie próbuj go sobie przywłaszczać. Jesteś tu w roli obserwatora i pomocnika i nie wychodź z niej. Nie wiemy na pewno, że to Backus, i dopóki się nie upewnimy… – Jasne. W końcu jego odciski były tylko na całym GPS-ie, a modus operandi pozostał bez zmian. Alpert zerknął z irytacją na Dei. – Cherie nie powinna ci mówić o odciskach, a co do modus operandi, nic jeszcze nie jest pewne. – To, że nie powinna mi mówić, nie oznacza, że to nieprawda. Nie uda się panu tego wszystkiego utrzymać w tajemnicy. Alpert zaśmiał się sfrustrowany. – Kto mówi o trzymaniu w tajemnicy? Widzisz, my tylko chcemy mieć pod kontrolą przepływ informacji. Przyjdzie właściwy moment na ujawnienie danych. I tyle chcę ci powiedzieć. Sama twoja obecność tutaj już coś zdradza, prawda? Po prostu nie chcę, żebyś ty decydowała, co ujawnić i komu. To moje zadanie. Zrozumiano? Rachel skinęła głową bez przekonania. Jednocześnie zerknęła na Dei. – W stu procentach. – To świetnie. Teraz idź z Cherie i pozwiedzaj. Wysiadły z wozu kempingowego, Cherie poprowadziła ją w stronę pierwszego z małych namiotów. – Początek z nim miałaś nie najlepszy – rzuciła, kiedy szły. – To śmieszne. Niektóre rzeczy po prostu nigdy się nie zmieniają. Wydaje mi się, że biurokratyczna struktura w ogóle nie potrafi ewoluować, uczyć się na własnych błędach. No ale mniejsza o to. Co tam jest? – Na razie mamy osiem worków i gaz z kolejnych dwóch. Tylko że jeszcze do nich nie dotarliśmy. Klasyczna odwrócona piramida. Rachel znała ten skrótowy slang. Sama go kiedyś tworzyła. Dei mówiła, że znaleziono osiem ciał, a czujniki gazu wykazały obecność kolejnych dwóch, których jeszcze nie odkopano. Dzięki podobnym tragicznym historiom zdobyto dane, na podstawie których opracowano modele zachowań. Zaobserwowano, że seryjny morderca, który chowa swe ofiary w tym samym miejscu, zakopuje je według pewnej prawidłowości – nowsze groby rozchodzą się promieniście od pierwszego, tworząc odwróconą piramidę albo literę V. Tak było i w tym wypadku: Backus nieświadomie lub celowo postępował według wzorca, do którego wykrycia się przyczynił, zbierając dane jako agent. – Powiedz mi jedną rzecz – odezwała się Rachel. – On gadał przez telefon z Brass Doran. Ona musi wiedzieć o związku tego z Backusem, prawda? – Tak, wie. To ona znalazła odciski palców na paczce. Rachel skinęła głową. Miała więc przynajmniej jednego wtajemniczonego sprzymierzeńca. Dotarły do namiotu, Dei odchyliła klapę. Rachel weszła pierwsza. Ponieważ wywietrznik w dachu rozpięto, w środku nie było ciemno, tylko panował półmrok. Oczy Rachel błyskawicznie przystosowały się; zobaczyła pośrodku namiotu duży, prostokątny wykop. Nigdzie nie było wybranej z niego ziemi – założyła więc, że piach i skały wykopane z grobu są przewożone do Quantico albo laboratorium terenowego do przesiania i analizy. – W pierwszym grobie są anomalie – powiedziała Dei. – Pozostałe to zwykłe groby. Bardzo czyste. – Jakie anomalie? – Punkt zapamiętany w GPS-ie wskazywał to miejsce. Kiedy przyjechała ekipa, stała tutaj łódź. Była… – Łódź? Na środku pustyni? – Pamiętasz, mówiłam ci o kaznodziei, który to zbudował? Wykopał kanał, który chciał wypełnić wodą ze źródła. Przypuszczamy, że to wtedy pojawiła się ta łódka. Stała tu przez dziesiątki lat. No ale przesunęliśmy ją, wbiliśmy sondę i zaczęliśmy kopać. Anomalia numer dwa: w tym grobie były dwa ciała. Pozostałe zostały zakopane pojedynczo. – Te dwa ciała pochowano razem? – Tak. Jedno na drugim. Ale jedno było zawinięte w plastik i ofiara nie żyła od dłuższego czasu. Od jakichś siedmiu miesięcy. – Czyli na jednym trupie jakiś czas siedział. Zapakował go, żeby się wolniej rozkładał. A kiedy miał już drugiego, zdał sobie sprawę, że coś trzeba z nimi zrobić, i pojechał na pustynię. Wykorzystał łódkę jako punkt orientacyjny – bo wiedział, że będzie tu wracał z kolejnymi zwłokami – oraz jako swoisty nagrobek. – Być może. Ale po co mu była łódka, skoro miał GPS? Rachel potaknęła i poczuła zastrzyk adrenaliny. Zawsze najbardziej lubiła burzę mózgów. – GPS pojawił się później. Niedawno. Przeznaczony był dla nas. – Dla nas? – Dla ciebie. FBI. Dla mnie. Rachel podeszła do krawędzi i zajrzała do wykopu. Nie był głęboki, zwłaszcza jak na dwa ciała. Przestała oddychać przez usta i wciągnęła nosem zapach zgnilizny. Chciała go zapamiętać. – Jakieś zidentyfikowaliście? – Nieoficjalnie. Jeszcze nie kontaktowaliśmy się z rodzinami. Ale już wiemy, do kogo niektóre należały. Co najmniej pięć. Pierwsza osoba została zamordowana trzy lata temu. Druga – siedem miesięcy później. – Nakreśliliście cykl? – Tak, mamy go. Redukcja o blisko osiem procent. Przypuszczamy, że ostatnie dwa będą z listopada. Oznaczało to, że okres pomiędzy kolejnymi ofiarami skracał się o osiem procent w stosunku do siedmiomiesięcznego odstępu pomiędzy pierwszą a drugą ofiarą. I to też wyglądało znajomo. W historii takich wypadków często występowały zmniejszające się przerwy. Były oznaką, że zabójca coraz mniej kontroluje swe popędy, a jednocześnie nabiera coraz większej wiary we własną bezkarność. Uda ci się pierwsze, więc drugie przychodzi łatwiej i szybciej. I tak dalej. – Czyli to znaczy, że ma już zaległości – powiedziała Rachel. – Pozornie. – Pozornie? – Daj spokój, Rachel, przecież to Backus. Orientuje się, co wiemy. Po prostu bawi się z nami. Tak jak w Amsterdamie. Zniknął, zanim w ogóle doszliśmy, że to on. I tutaj jest to samo. Już stąd wybył. Jeśli tego nie zrobił, to po co wysyłałby nam GPS? Dawno stąd uciekł. Nie ma zaległości i już tu nie wróci. Siedzi sobie gdzieś, śmieje się, patrzy, jak pracujemy z naszymi modelami, wzorcami zachowań, i dobrze wie, że nie zbliżymy się do niego bardziej niż poprzednim razem. Rachel skinęła głową. Wiedziała, że Dei ma rację, ale postanowiła być większą optymistką. – Musi gdzieś popełnić błąd. A co z tym GPS-em? Coś jeszcze w nim było? – Oczywiście pracujemy nad tym. Tym zajmuje się Brass. – I co jeszcze mamy? – Ciebie, Rachel. Rachel nic nie odrzekła. Cherie Dei znów miała rację: Backus krył coś w zanadrzu. Jego enigmatyczna, choć skierowana wprost do Rachel wiadomość pokazywała to aż nadto wyraźnie. Chciał, żeby się tu znalazła, żeby włączyła się do gry. Ale co zamierzał? Co knuł Poeta? Jak Rachel była mentorką Dei, tak Backus był jej mentorem. Świetnym nauczycielem. Z perspektywy czasu może najlepszym, jakiego można sobie wyobrazić. Uczył ją jednocześnie agent i morderca, myśliwy i zwierzyna, unikatowe połączenie w annałach zbrodni i kar. Rachel na zawsze zapamiętała sobie słowa, które rzucił mimochodem pewnego wieczoru, gdy w Quantico wychodzili schodami z podziemia, kończąc pracę tego dnia. „Na dłuższą metę wszystko to jest gówno warte. Nie potrafimy przewidzieć, jak ci ludzie działają. Możemy tylko reagować. W sumie więc nie ma z nas żadnego pożytku. Dobrze wyglądamy w nagłówkach gazet, Hollywood robi o nas dobre filmy i to by było tyle”. Rachel była wówczas w wydziale żółtodziobem. Głowę miała pełną ideałów, planów i wiary. Przez następne pół godziny próbowała przekonać Backusa, że jest inaczej. Teraz wspominała z zażenowaniem swe starania i wszystko, co wtedy powiedziała do człowieka, który później okazał się mordercą. – Możemy pójść do innych namiotów? – zapytała Rachel. – Jasne. Gdzie tylko zechcesz. |
||
|