"Niezwyciężony" - читать интересную книгу автора (Lem Stanislaw)

W#347;r#243;d ruin

„Niezwyci#281;#380;ony” osiad#322; na starannie wybranym miejscu, bez ma#322;a sze#347;#263; ki­lometr#243;w na p#243;#322;noc od zewn#281;trznej granicy tak zwanego „miasta”. By#322;o je wcale nie#378;le wida#263; ze sterowni. Wra#380;enie, #380;e s#261; to konstrukcje wzniesione sztucznie, by#322;o nawet wi#281;ksze ni#380; przy ogl#261;daniu zdj#281;#263; satelitarnego fotoobserwatora. Kan­ciaste, przewa#380;nie szersze u podstawy ni#380; u szczytu, niejednakowej wysoko#347;ci, ci#261;gn#281;#322;y si#281; na przestrzeni wielu kilometr#243;w, czarniawe, miejscami l#347;ni#261;ce meta­licznie, ale nawet najsilniejsza luneta nie pozwala#322;a rozr#243;#380;ni#263; szczeg#243;#322;#243;w; wyda­wa#322;o si#281;, #380;e wi#281;kszo#347;#263; owych budowli jest dziurawa jak rzeszoto.

Tym razem metaliczne pod#378;wi#281;kiwanie stygn#261;cych dysz jeszcze nie usta#322;o, kiedy statek wysun#261;#322; ze swego wn#281;trza pochylni#281; i rusztowanie d#378;wigu, otoczy#322; si#281; kr#281;giem energobot#243;w, ale na tym nie poprzesta#322;. W jednym miejscu, le#380;#261;cym na wprost „miasta” (stoj#261;c na poziomie gruntu, nie mo#380;na by#322;o go dostrzec spoza niskich wzg#243;rz), skoncentrowa#322;a si#281; wewn#261;trz os#322;ony energetycznej grupa pi#281;ciu pojazd#243;w terenowych, do kt#243;rej do#322;#261;czy#322; dwa razy przesz#322;o wi#281;kszy od nich, podobny do apokaliptycznego #380;uka o sinawych pokrywach, ruchomy miotacz an­tymaterii.

Dow#243;dc#261; grupy operacyjnej by#322; Rohan. Sta#322; wyprostowany w pierwszym z pojazd#243;w terenowych, w jego otwartej wie#380;yczce, czekaj#261;c, kiedy na rozkaz wydany z pok#322;adu „Niezwyci#281;#380;onego” otwarte zostanie przej#347;cie przez pole si­#322;owe. Dwa inforoboty na dwu najbli#380;szych wzg#243;rzach wystrzeli#322;y szereg niegasn#261;cych, zielonych flar, znakuj#261;c drog#281;, i uformowana w podw#243;jnym szyku ma#322;a kolumna z pojazdem Rohana na czele ruszy#322;a przed siebie.

Maszyny gra#322;y basami silnik#243;w, fontanny piasku bi#322;y spod balonowych k#243;#322; olbrzym#243;w, przodem, o dwie#347;cie metr#243;w przed czo#322;ow#261; teren#243;wk#261;, sun#261;#322;, unosz#261;c si#281; nad powierzchni#261; gruntu, robot zwiadowczy, podobny do przyp#322;aszczonego ta­lerza z szybko drgaj#261;cymi czu#322;kami, a strumienie powietrza, kt#243;re wyrzuca#322; spod siebie, burzy#322;y czuby wydm, #380;e wygl#261;da#322;o, jakby, mijaj#261;c je, wznieca#322; w nich nie­widzialny ogie#324;. Podniesiona pochodem kurzawa d#322;ugo nie opada#322;a w do#347;#263; spo­kojnym powietrzu i po przej#347;ciu kolumny znaczy#322;a jej #347;lad czerwonaw#261;, k#322;#281;biast#261; smug#261;. Cienie rzucane przez maszyny by#322;y coraz d#322;u#380;sze; sz#322;o ku zachodowi. Kolumna omin#281;#322;a le#380;#261;cy na jej drodze, prawie ca#322;kowicie zasypany krater i po dwudziestu minutach dotar#322;a do skraju ruin. Tutaj szyk pochodu za#322;ama#322; si#281;. Trzy bezludne pojazdy wysz#322;y na zewn#261;trz i za#347;wieci#322;y ostro-b#322;#281;kitne #347;wiat#322;a na znak, #380;e utworzy#322;y lokalne pole si#322;owe. Dwie maszyny z lud#378;mi toczy#322;y si#281; wewn#261;trz ruchomej os#322;ony. Pi#281;#263;dziesi#261;t metr#243;w za nimi posuwa#322; si#281;, krocz#261;c na swoich pi#281;trowych, ugi#281;tych nogach, olbrzymi miotacz antymaterii. W pewnej chwili, po przekroczeniu zasypanego k#322;#281;bowiska jakby poszarpanych lin metalowych czy drut#243;w, trzeba si#281; by#322;o zatrzyma#263;, bo jedna ko#324;czyna miotacza poprzez piasek zapad#322;a si#281; w g#322;#261;b niewidzialnej szczeliny. Dwa arktany zeskoczy#322;y z pojazdu dow#243;dcy i wyswobodzi#322;y uwi#281;z#322;ego kolosa. Wtedy kolumna ruszy#322;a dalej.

To, co nazwali miastem, w rzeczywisto#347;ci ani troch#281; nie by#322;o podobne do ziemskich osiedli. Zatopione na niewiadom#261; g#322;#281;boko#347;#263; w ruchomych wydmach, sta#322;y ciemne masywy o naje#380;onych, niby szczotkowatych powierzchniach, nie­podobne do niczego, co zna#322;y ludzkie oczy. Ich nie daj#261;ce si#281; nazwa#263; kszta#322;ty si#281;ga#322;y kilku pi#281;ter. Nie mia#322;y okien, drzwi, nawet #347;cian, jedne wygl#261;da#322;y jak pofa#322;dowane i przenikaj#261;ce si#281; w ogromnej ilo#347;ci kierunk#243;w, bardzo g#281;sto po­splatane sieci, ze zgrubieniami w miejscach z#322;#261;cze#324;, inne przypomina#322;y skom­plikowane arabeski przestrzenne, jakie utworzy#322;yby przenikaj#261;ce si#281; wzajemnie pszczele plastry lub rzeszota o tr#243;jk#261;tnych i pi#281;ciok#261;tnych otworach. W ka#380;dym wi#281;kszym elemencie i w ka#380;dej widomej p#322;aszczy#378;nie mo#380;na by#322;o wykry#263; jaki#347; rodzaj regularno#347;ci, nie tak jednorodnej jak w krysztale, ale niew#261;tpliwej, powta­rzaj#261;cej si#281; okre#347;lonym rytmem, chocia#380; przerywa#322;y go w wielu miejscach #347;lady zniszcze#324;. Niekt#243;re konstrukcje utworzone z poodr#261;bywanych jakby w graniaste kszta#322;ty, zro#347;ni#281;tych g#281;sto ga#322;#281;zi (ale te ga#322;#281;zie nie mia#322;y dowolnego biegu, w#322;a­#347;ciwego drzewom czy krzakom; albo stanowi#322;y cz#281;#347;#263; #322;uku, albo dwie skr#281;cone w przeciwnym kierunku spirale), stercza#322;y z piachu pionowo, spotykali jednak i pochylone, niczym rami#281; zwodzonego mostu. Wiatry, wiej#261;ce najcz#281;#347;ciej z p#243;#322;­nocy, nagromadzi#322;y na wszystkich poziomych p#322;aszczyznach i co #322;agodniejszych zwisach lotny piach, tak #380;e z oddali niejedna z owych ruin przypomina#322;a kr#281;p#261; piramid#281;, #347;ci#281;t#261; u szczytu. Z bliska jednak jej pozornie g#322;adka p#322;aszczyzna uka­zywa#322;a, czym jest: systemem krzaczastych, ostroko#324;czystych pr#281;t#243;w, listew, tak gdzieniegdzie splecionych, #380;e utrzymywa#322;y w swym g#261;szczu nawet piasek. Rohanowi wyda#322;o si#281;, #380;e to jakie#347; sze#347;cienne i piramidowate resztki ska#322;, poros#322;ych zmartwia#322;#261; i zesch#322;#261; ro#347;linno#347;ci#261;. Ale i to wra#380;enie rozsypywa#322;o si#281; w odleg#322;o­#347;ci kilku krok#243;w: wtedy bowiem regularno#347;#263;, obca #380;ywym formom, ujawnia#322;a sw#261; obecno#347;#263; poprzez chaos zniszczenia. Ruiny nie by#322;y w#322;a#347;ciwie lite, bo mo#380;na by#322;o zajrze#263; do nich przez szpary metalowej g#281;stwiny, nie by#322;y puste, gdy#380; wype#322;nia#322;a je ona na wskro#347;. Zewsz#261;d wia#322;o martwot#261; opuszczenia. Rohan pomy­#347;la#322; o miotaczu, ale bezsensowne by#322;o nawet u#380;ycie si#322;y, skoro brak#322;o wn#281;trz, do kt#243;rych pozwoli#322;aby wtargn#261;#263;. Wicher przep#281;dza#322; mi#281;dzy wysokimi bastionami tumany gryz#261;cej kurzawy. Regularne mozaiki czerniej#261;cych otwor#243;w wype#322;nia#322; piasek, wci#261;#380; osypuj#261;cy si#281; ciurkiem, kt#243;ry tworzy#322; u ich osady strome sto#380;ki niby miniaturowych lawin. Nieustaj#261;cy, sypki szelest towarzyszy#322; im w ca#322;ej w#281;dr#243;w­ce. M#322;ynkuj#261;ce anteny, lufy wahad#322;owe chodz#261;cych geiger#243;w, mikrofony ultra­d#378;wi#281;kowe i czujniki promieniste milcza#322;y. S#322;ycha#263; by#322;o tylko poskrzypywanie piasku pod ko#322;ami, urywane wycie rozp#281;dzaj#261;cych si#281; silnik#243;w, kiedy zmienia­li szyk, skr#281;caj#261;c, kolumna na przemian znika#322;a w g#322;#281;bokim, ch#322;odnym cieniu, rzucanym przez mijane kolosy, to zn#243;w wynurza#322;a si#281; na o#347;wietlony szkar#322;atnie piach.

Dotarli wreszcie do tektonicznego p#281;kni#281;cia. By#322;a to szczelina, szeroka na sto metr#243;w, tworz#261;ca czelu#347;#263; pozbawion#261; pozornie dna, a na pewno niezmiernie g#322;#281;bok#261;, bo nie wype#322;ni#322;y jej ca#322;e wodospady piachu, zmiatane bezustannie z brze­g#243;w uderzeniami wiatru. Zatrzymali si#281; i Rohan wys#322;a#322; na drug#261; stron#281; lataj#261;cego robota zwiadowc#281;. Obserwowa#322; na ekranie to, co #243;w dostrzega#322; swymi telewizyj­nymi obiektywami, ale obraz by#322; taki sam, jaki ju#380; znali. Zwiadowca zosta#322; po godzinie wezwany z powrotem, a gdy do#322;#261;czy#322; do grupy, Rohan, naradziwszy si#281; z Ballminem i fizykiem Gralewem, kt#243;rzy siedzieli w jego maszynie, zdecydowa#322; si#281; na dok#322;adniejsze ogl#281;dziny kilku ruin.

Najpierw spr#243;bowali zbada#263; sondami ultrad#378;wi#281;kowymi, jak gruba warstwa piasku zalega „ulice” martwego „miasta”. By#322;o to dosy#263; #380;mudne. Wyniki kolej­nych sondowa#324; nie zgadza#322;y si#281; ze sob#261;, prawdopodobnie dlatego, #380;e ska#322;a pod­stawowa uleg#322;a wewn#281;trznej dekrystalizacji podczas wstrz#261;su, kt#243;ry wywo#322;a#322; jej wielkie p#281;kni#281;cie. Od siedmiu do dwunastu metr#243;w pokrywy piaszczystej zda­wa#322;o si#281; wype#322;nia#263; to ogromne, nieckowate zag#322;#281;bienie terenu. Skierowali si#281; na wsch#243;d, ku oceanowi i przemierzywszy jedena#347;cie kilometr#243;w kr#281;tej drogi, mi#281;dzy czarniawymi ruinami, kt#243;re stawa#322;y si#281; coraz ni#380;sze, coraz nik#322;ej wynurza#322;y si#281; z piask#243;w, a#380; znik#322;y, dotarli do nagich ska#322;. Stan#281;li tu nad obrywem tak wy­sokim, #380;e szum fal rozbijaj#261;cych si#281; o jego sp#243;d dochodzi#322; do nich jako ledwo s#322;yszalny g#322;os. Pas nagiej ska#322;y, oczyszczonej z piasku, nadnaturalnie g#322;adkiej, znaczy#322; lini#281; obrywu, wznosz#261;c si#281; ku p#243;#322;nocy szeregiem szczyt#243;w g#243;rskich, kt#243;­re zastyg#322;ymi skokami lecia#322;y w oceaniczne lustro.

Za sob#261; zostawili „miasto” — widoczne teraz pod postaci#261; czarnej linii o re­gularnym konturze, zatopionej w rudawej mgle. Rohan po#322;#261;czy#322; si#281; z „Niezwy­ci#281;#380;onym”, przekaza#322; astrogatorowi uzyskane informacje, r#243;wne w#322;a#347;ciwie zeru, i ca#322;a kolumna, w dalszym ci#261;gu zachowuj#261;c wszystkie #347;rodki ostro#380;no#347;ci, wr#243;­ci#322;a w g#322;#261;b ruin.

Po drodze wydarzy#322; si#281; niewielki wypadek. Skrajny lewy energobot, prawdo­podobnie na skutek drobnej omy#322;ki kursowej, nadmiernie rozszerzy#322; zasi#281;g si#322;o­wego pola, tak #380;e musn#281;#322;o skraj pochylonej ku nim, ostroko#324;czystej, plastrowatej budowli. Po#322;#261;czony ze wska#378;nikami poboru mocy pola miotacz antymaterii, kt#243;­ry kto#347; nastawi#322; na ra#380;enie automatyczne w wypadku ataku, zinterpretowa#322; skok pobieranej mocy jako widom#261; oznak#281;, #380;e kto#347; usi#322;uje przebi#263; si#322;owe pole, i strze­li#322; w bezwinn#261; ruin#281;. Ca#322;a g#243;rna sekcja pogi#281;tej „budowli”, wielko#347;ci ziemskiego drapacza chmur, utraci#322;a sw#261; brudnoczarn#261; barw#281;, roz#380;arzy#322;a si#281; i zal#347;ni#322;a o#347;lepiaj#261;co, aby w nast#281;pnym u#322;amku sekundy rozpa#347;#263; si#281; w ulew#281; wrz#261;cego metalu. Ani jeden okruch nie spad#322; na jad#261;cych, bo rozp#322;omienione szcz#261;tki ze#347;lizn#281;#322;y si#281; po powierzchni niewidzialnej kopu#322;y, jak#261; tworzy#322;a si#322;owa os#322;ona. Nim dosi#281;g#322;y gruntu, wyparowa#322;y od termicznego udaru. Nast#261;pi#322; jednak, wywo#322;any anihilacj#261;, skok promieniowania, geigery w#322;#261;czy#322;y automatyczny alarm i Rohan, kln#261;c i obiecuj#261;c ko#347;ci po#322;ama#263; temu, kto tak zaprogramowa#322; aparatur#281;, dobr#261; chwil#281; straci#322; na odwo#322;ywaniu alarmu i odpowiedzi „Niezwyci#281;#380;onemu”, kt#243;ry dostrzeg#322; b#322;ysk i natychmiast pyta#322; o jego przyczyn#281;.

— Na razie wiemy tylko tyle, #380;e jest to metal. Prawdopodobnie stal z domieszk#261; wolframu i niklu — powiedzia#322; Ballmin, kt#243;ry nie przejmuj#261;c si#281; powsta#322;ym rozgardiaszem, skorzysta#322; z okazji i dokona#322; spektroskopowej analizy p#322;omieni, kt#243;re ogarn#281;#322;y ruiny.

— Czy mo#380;e pan oceni#263; wiek? — spyta#322; Rohan, wycieraj#261;c mia#322;ki piasek, kt#243;ry osiad#322; mu na r#281;kach i twarzy. Pozostawili za sob#261; zwini#281;t#261; od #380;aru ocala#322;#261; cz#281;#347;#263; ruiny; wisia#322;a teraz nad przebyt#261; przez nich drog#261; na kszta#322;t po#322;amanego skrzyd#322;a.

— Nie. Mog#281; powiedzie#263;, #380;e to jest diabelnie stare. Diabelnie stare — powt#243;rzy#322;.

— Musimy to zbada#263; bli#380;ej… I nie b#281;d#281; pyta#322; starego o pozwolenie — doda#322; Rohan z nag#322;#261; determinacj#261;.

Zatrzymali si#281; przy skomplikowanym obiekcie, utworzonym z kilku schodz#261;cych si#281; centralnie ramion. Otwar#322;a si#281;, wyznaczona dwiema flarami, furtka w polu si#322;owym. Z bliska przewa#380;a#322;o wra#380;enie chaosu. Fronton budowli utworzony by#322; z tr#243;jk#261;tnych p#322;yt, pokrytych drucianymi „szczotkami”, od wn#281;trza owe p#322;yty podtrzymywa#322;y systemy pr#281;t#243;w, grubych jak ga#322;#281;zie; u powierzchni przedstawia#322;y jaki taki porz#261;dek, ale w g#322;#281;bi, gdzie starali si#281; zajrze#263;, #347;wiec#261;c silnymi reflektorami, las pr#281;t#243;w rozdrzewia#322; si#281;, rozchodzi#322; z grubych w#281;z#322;#243;w, znowu si#281; skupia#322;, a wszystko razem podobne by#322;o do gigantycznej drucianki, z milionowym mrowiem sk#322;#281;bionych kabli. Szukali w nich #347;lad#243;w pr#261;du elektrycznego, polaryzacji, resztkowego magnetyzmu, wreszcie radioaktywno#347;ci — bez jakiegokolwiek rezultatu.

Zielone flary, oznaczaj#261;ce wej#347;cie w g#322;#261;b pola, mruga#322;y niespokojnie. #346;wiszcza#322; wiatr, masy powietrza wdmuchiwane w stalowy g#261;szcz wydawa#322;y niesamowite pienia.

— Co mo#380;e znaczy#263; ta cholerna d#380;ungla?!

Rohan wyciera#322; twarz z przylepiaj#261;cego si#281; do spoconej sk#243;ry piasku. Obaj z Ballminem stali na otoczonym nisk#261; balustrad#261; grzbiecie lataj#261;cego zwiadowcy, kt#243;ry wisia#322; wraz z nimi kilkana#347;cie metr#243;w ponad „ulic#261;”, a raczej pokrytym wydmami tr#243;jk#261;tnym placem w#347;r#243;d dwu schodz#261;cych si#281; ruin. Daleko w dole sta#322;y ich maszyny i mali jak figurki z pude#322;ka zabawek ludzie patrz#261;cy na nich z zadartymi g#322;owami.

Zwiadowca szybowa#322;. Znajdowali si#281; teraz nad powierzchni#261; pe#322;n#261; ko#324;czastych ostrzy czarniawego metalu, nier#243;wn#261;, poszarpan#261;, miejscami os#322;oni#281;t#261; owymi tr#243;jk#261;tnymi p#322;ytami, kt#243;re nie le#380;a#322;y jednak w jednej p#322;aszczy#378;nie; odchylone w g#243;r#281; lub na boki, pozwala#322;y zajrze#263; do pe#322;nego ciemno#347;ci wn#281;trza. G#281;stwa popl#261;tanych przegr#243;d, pr#281;t#243;w, plastrowatych zakl#281;s#322;o#347;ci by#322;a taka, #380;e nie mog#322;o jej przenikn#261;#263; #347;wiat#322;o s#322;o#324;ca, a i promienie reflektor#243;w grz#281;z#322;y w niej bezsilnie.

— Jak pan my#347;li, Ballmin, co to mo#380;e znaczy#263;? — powt#243;rzy#322; Rohan. By#322; z#322;y. Wycierane nieustannie czo#322;o sczerwienia#322;o mu, bola#322;a go sk#243;ra, piek#322;y oczy, za kilka minut musia#322; nada#263; nast#281;pny meldunek „Niezwyci#281;#380;onemu”, a nie umia#322; nawet znale#378;#263; s#322;#243;w, by okre#347;li#263; to, przed czym si#281; znajdowa#322;.

— Nie jestem jasnowidzem — odpar#322; uczony. — Nie jestem nawet archeologiem. My#347;l#281; zreszt#261;, #380;e archeolog te#380; by nic panu nie powiedzia#322;. Wydaje mi si#281;… — Urwa#322;.

— Niech#380;e pan m#243;wi!

— Nie wygl#261;da mi to na konstrukcj#281; mieszkaln#261;. Na ruiny mieszka#324; jakichkolwiek istot, rozumie pan? Je#347;li mo#380;na to w og#243;le z czym#347; por#243;wna#263;, to chyba z maszyn#261;.

— Z maszyn#261;, co? Ale jak#261;? Informacjozbiorcz#261;? Mo#380;e to by#322; rodzaj elektronowego m#243;zgu… ?

— Chyba pan w to sam nie wierzy… — odpar#322; flegmatyczny planetolog.

Robot przesun#261;#322; si#281; w bok, wci#261;#380; dotykaj#261;c niemal pr#281;t#243;w, kt#243;re stercza#322;y bez#322;adnie pomi#281;dzy powyginanymi p#322;ytami.

— Nie. Tu nie by#322;o #380;adnych obwod#243;w elektrycznych. Gdzie#380; ma pan jakie#347; przegrody, izolatory, ekranowania?

— Mo#380;e by#322;y palne. M#243;g#322; je zniszczy#263; ogie#324;. To przecie#380; w ko#324;cu ruina — odpar#322; bez przekonania Rohan.

— Mo#380;e — zgodzi#322; si#281; niespodziewanie Ballmin.

— Wi#281;c co mam powiedzie#263; astrogatorowi?

— Najlepiej niech mu pan bezpo#347;rednio przeka#380;e ten ca#322;y kram telewizj#261;.

— To nie by#322;o miasto… — powiedzia#322; nagle Rohan, jakby podsumowa#322; w my#347;li wszystko, co widzia#322;.

— Prawdopodobnie nie — przytakn#261;#322; planetolog. — W ka#380;dym razie nie takie, jakie mo#380;emy sobie wyobrazi#263;. Nie mieszka#322;y tu ani istoty cz#322;ekokszta#322;tne, ani nawet troch#281; do nich podobne. A formy oceaniczne s#261; wcale zbli#380;one do ziemskich. Wi#281;c i na l#261;dzie logiczna by#322;aby ich obecno#347;#263;.

— Tak. Wci#261;#380; o tym my#347;l#281;. Nikt z biolog#243;w nie chce o tym m#243;wi#263;. Co pan s#261;dzi?

— Nie chc#261; o tym m#243;wi#263;, bo to zakrawa na rzecz nieprawdopodobn#261;: wygl#261;da tak, jakby co#347; nie dopu#347;ci#322;o #380;ycia na l#261;d… Jakby uniemo#380;liwia#322;o mu wynurzenie si#281; z wody…

— Taka przyczyna mog#322;a kiedy#347; raz jeden zadzia#322;a#263;, na przyk#322;ad w postaci bardzo bliskiego wybuchu Supernowej. Przecie#380; pan wie, #380;e dzeta Liry by#322;a Now#261; przed kilku milionami lat. Mo#380;e twarde promieniowanie wygubi#322;o #380;ycie na kontynentach, a w g#322;#281;bi ocean#243;w mog#322;y organizmy ocale#263;…

— Gdyby promieniowanie by#322;o takie, jak pan m#243;wi, to do dzisiaj da#322;oby si#281; wykry#263; #347;lady. Tymczasem aktywno#347;#263; gruntowa jest, jak na t#281; okolic#281; Galaktyki, wyj#261;tkowo niska. A poza tym przez te miliony lat ewolucja posun#281;#322;aby si#281; znowu naprz#243;d; oczywi#347;cie nie by#322;oby #380;adnych kr#281;gowc#243;w, ale prymitywne formy przybrze#380;ne. Zauwa#380;y#322; pan, #380;e brzeg jest zupe#322;nie martwy?

— Zauwa#380;y#322;em. Czy to naprawd#281; ma takie znaczenie?

— Decyduj#261;ce. #379;ycie powstaje z regu#322;y najpierw w przybrze#380;nej niszy, potem dopiero schodzi w g#322;#261;b oceanu. Tu nie mog#322;o by#263; inaczej. Co#347; je zepchn#281;#322;o. I my#347;l#281;, #380;e nie daje wst#281;pu na l#261;d, do dzisiaj.

— Dlaczego?

— Dlatego, bo ryby boj#261; si#281; sond. Na planetach, kt#243;re znam, #380;adne zwierz#281;ta nie ba#322;y si#281; aparat#243;w. Nigdy nie boj#261; si#281; tego, czego nie widzia#322;y.

— Chce pan powiedzie#263;, #380;e widzia#322;y ju#380; sondy?

— Nie wiem, co widzia#322;y. Ale na co im magnetyczny zmys#322;?

— To jaka#347; cholerna historia! — burkn#261;#322; Rohan. Patrza#322; na poszarpane festony metalu, przechyli#322; si#281; przez por#281;cz, zakrzywione czarne ko#324;ce pr#281;t#243;w dr#380;a#322;y w powietrznym s#322;upie, wydmuchiwanym przez robota. Ballmin d#322;ugimi c#261;#380;kami ob#322;amywa#322; po kolei wyrastaj#261;ce z tunelowego otworu druty.

— Powiem panu co#347; — rzek#322;. — Tu nie by#322;o nawet zbyt wysokiej temperatury, nigdy nie by#322;o, boby si#281; metal zglejowa#322;. A wi#281;c i pa#324;ska hipoteza po#380;aru odpada…

— Tu rozwala si#281; ka#380;da hipoteza — mrukn#261;#322; Rohan. — Poza tym nie widz#281;, w jaki spos#243;b mo#380;na by po#322;#261;czy#263; ten wariacki g#261;szcz ze zgub#261; „Kondora”. Przecie#380; to jest absolutnie martwe.

— Nie musia#322;o takie by#263; zawsze.

— Tysi#261;c lat temu, zgoda, ale nie przed kilku laty. Nie mamy tu czego d#322;u#380;ej szuka#263;. Wracamy na d#243;#322;.

Nie odzywali si#281; ju#380;, a#380; maszyna opu#347;ci#322;a si#281; naprzeciw zielonych znak#243;w sygna#322;owych ekspedycji. Rohan poleci#322; technikom w#322;#261;czy#263; kamery telewizyjne i przekaza#263; dane o sytuacji „Niezwyci#281;#380;onemu”.

Sam zamkn#261;#322; si#281; w kabinie g#322;#243;wnego transportera z uczonymi. Przedmuchawszy miniaturowe pomieszczenie tlenem, zacz#281;li je#347;#263; kanapki, popijaj#261;c kaw#261; z termos#243;w. Nad ich g#322;owami p#322;on#281;#322;a okr#261;g#322;a rura #347;wietlna. Rohanowi mi#322;e by#322;o jej bia#322;e #347;wiat#322;o. Znielubi#322; ju#380; czerwonawy dzie#324; planety. Ballmin plu#322;, bo piasek, kt#243;ry podst#281;pnie dosta#322; si#281; do ustnika maski, zgrzyta#322; mu teraz w z#281;bach podczas jedzenia.

— To mi przypomina co#347;… — niespodziewanie odezwa#322; si#281; Gralew, zakr#281;caj#261;c termos. Jego czarne, g#281;ste w#322;osy b#322;yszcza#322;y pod #347;wietl#243;wk#261;. — Opowiedzia#322;bym wam. Ale pod warunkiem, #380;e nie we#378;miecie tego zbyt serio.

— Je#380;eli to ci co#347;kolwiek przypomina, to ju#380; bardzo wiele — odpar#322; Rohan z pe#322;nymi ustami. — M#243;w, co ci to przypomina.

— Bezpo#347;rednio nic. Ale s#322;ysza#322;em tak#261; histori#281;… to w#322;a#347;ciwie rodzaj bajki. O Lyranach…

— To nie jest bajka. Oni naprawd#281; istnieli. Jest o nich ca#322;a monografia Achramiana — zauwa#380;y#322; Rohan.

Za plecami Gralewa na pulpicie zacz#281;#322;o pulsowa#263; #347;wiate#322;ko, znak, #380;e maj#261; bezpo#347;redni#261; #322;#261;czno#347;#263; z „Niezwyci#281;#380;onym”.

— Tak. Payne przypuszcza#322;, #380;e niekt#243;rym uda#322;o si#281; uratowa#263;. Ale ja jestem prawie pewien, #380;e to nieprawda. Zgin#281;li wszyscy podczas wybuchu Nowej.

— To jest szesna#347;cie lat #347;wietlnych st#261;d — powiedzia#322; Gralew. Nie znam tej ksi#261;#380;ki Achramiana. Ale s#322;ysza#322;em, nie pami#281;tam nawet gdzie, histori#281; o tym, jak pr#243;bowali si#281; ratowa#263;. Podobno wysy#322;ali statki na wszystkie planety innych gwiazd swojego pobli#380;a. Znali ju#380; do#347;#263; dobrze pod#347;wietln#261; astrogacj#281;.

— I co dalej?

— To w#322;a#347;ciwie wszystko. Szesna#347;cie lat #347;wietlnych nie jest zbyt wielk#261; odleg#322;o#347;ci#261;. Mo#380;e jaki#347; ich statek wyl#261;dowa#322; tutaj… ?

— Przypuszczasz, #380;e oni tu s#261;? To znaczy ich potomkowie?

— Nie wiem. Po prostu skojarzy#322;em z nimi te ruiny. Mogli to zbudowa#263;…

— Jak oni w#322;a#347;ciwie wygl#261;dali? — spyta#322; Rohan. — Byli cz#322;ekokszta#322;tni?

— Achramian s#261;dzi, #380;e tak — odpar#322; Ballmin. — Ale to tylko hipoteza. Zosta#322;o po nich mniej ni#380; po australopiteku.

— To dziwne…

— Wcale nie dziwne. Ich planeta by#322;a przez kilkana#347;cie tysi#281;cy lat pogr#261;#380;ona w chromosferze Nowej. Okresowo temperatura przekracza#322;a na powierzchni dziesi#281;#263; tysi#281;cy stopni. Nawet ska#322;y denne skorupy globu przesz#322;y kompletn#261; metamorfoz#281;. Po oceanach nie zosta#322;o i #347;ladu, ca#322;y glob wy#380;arzy#322; si#281; jak ko#347;#263; w ogniu. Pomy#347;lcie, jakie#347; sto wiek#243;w wewn#261;trz po#380;aru Nowej!

— Lyranie, tutaj? Ale dlaczego mieliby si#281; ukrywa#263;? I gdzie?

— Mo#380;e ju#380; wygin#281;li? Zreszt#261; nie #380;#261;dajcie ode mnie zbyt wiele. Po prostu powiedzia#322;em to, co przysz#322;o mi na my#347;l.

Zapad#322;a cisza. Na pulpicie ster#243;w zapali#322; si#281; alarmowy sygna#322;. Rohan poderwa#322; si#281;, podni#243;s#322; s#322;uchawki do uszu.

— Tu Rohan… Co? To pan? Tak! Tak! S#322;ucham… Dobrze, natychmiast wracamy! — Zwr#243;ci#322; ku tamtym poblad#322;#261; twarz. — Druga grupa znalaz#322;a „Kondora” trzysta kilometr#243;w st#261;d…