"Arkadij i Borys Strugaccy. Pora Deszczyw (польск.) " - читать интересную книгу автора

sobie nie przypominam..." W drzwiach Wiktor zderzyі siЄ z grubym trenerem
druїyny piіki noїnej "Bracia w sapiencji". Trener byі bardzo zatroskany,
bardzo mokry i zszedі Wiktorowi z drogi.

*

Autobus zatrzymaі siЄ i kierowca powiedziaі:
- Jesteњmy na miejscu
- Sanatorium? - zapytaі Wiktor. Na zewnNotrz byіa mgіa, gЄsta jak
mleko. Pochіaniaіa њwiatіo reflektorгw i nic nie byіo wida¦.
- Sanatorium, sanatorium - wymruczaі kierowca zapalajNoc papierosa.
Wiktor podszedі pod drzwi i schodzNoc ze stopnia powiedziaі.
- Co za mgіa! Ni¦ nie widzЄ.
- Poradzi pan sobie - obojЄtnie obiecaі kierowca i splunNoі przez okno.
- Teї sobie znaleџli miejsce na sanatorium. W dzieб - mgіa, wieczorem -
mgіa. . .
- SzczЄњliwej drogi - powiedziaі Wiktor.
Kierowca nie odpowiedziaі. Silnik zawyі i olbrzymi pusty autobus, caіy
przeszklony, oњwietlony od њrodka jak zamkniЄty na noc supermarket,
zawrгciі, od razu przemieniі siЄ w plamЄ mЄtnego њwiatіa i odjechaі z
powrotem do miasta. Wiktor z trudem przesuwajNoc dіoбmi po siatce ogrodzenia
znalazі bramЄ i na oњlep ruszyі alejNo. Teraz, kiedy jego oczy przywykіy do
ciemnoњci, niezbyt wyraџnie widziaі przed sobNo oњwietlone okna prawego
skrzydіa i jakNoњ szczegгlnie gіЄbokNo ciemnoњ¦ na miejscu lewego, gdzie
spali teraz utrudzeni caіym dniem na deszczu "Bracia w sapiencji". We mgle,
jakby przez watЄ, przenikaіy normalne dџwiЄki - graі adapter, brzЄczaіy
naczynia, ktoњ ochryple wrzeszczaі. Wiktor szedі, starajNoc siЄ trzyma¦
њrodka piaszczystej alejki, їeby nie wpaњ¦ na jakNoњ gipsowNo wazЄ. ButelkЄ
z dїinem troskliwie tuliі do piersi i byі bardzo ostroїny, niemniej jednak
potknNoі siЄ o coњ miЄkkiego i parЄ krokгw przespacerowaі siЄ na czworakach.
Za plecami ktoњ ospale i sennie zaklNoі, їe niby naleїaіoby poњwieci¦.
Wiktor wymacaі w mroku upuszczonNo butelkЄ, znowu przytuliі jNo do piersi i
poszedі dalej wystawiajNoc przed siebie wolnNo rЄkЄ... Po chwili zderzyі siЄ
z samochodem, po omacku ominNoі go i wpadі na nastЄpny. Do diabіa, tu jest
caіe stado samochodгw. Wiktor przeklinajNoc bіNokaі siЄ wњrгd nich jak w
labiryncie i dіugo nie mгgі dotrze¦ do niewyraџnych њwiateі oznaczajNocych
wejњcie do budynku. Gіadkie boki samochodгw byіy wilgotne od skroplonej
mgіy. Gdzieњ obok ktoњ chichotaі i prгbowaі siЄ wyrwa¦.
Tym razem w westybulu byіo pusto, nikt trzЄsNoc tіustym zadem nie bawiі
siЄ w chowanego, ani w komгrki do wynajЄcia, nikt nie spaі w fotelach.
WszЄdzie poniewieraіy siЄ stіamszone pіaszcze, a jakiњ dowcipniњ powiesiі
kapelusz na fikusie. Wiktor czerwonym chodnikiem wszedі na pierwsze piЄtro.
Grzmiaіa muzyka. Po prawej stronie korytarza wszystkie drzwi do apartamentгw
posіa do parlamentu byіy otwarte, dolatywaіy stamtNod tіuste zapachy
jedzenia, - papierosгw i zgrzanych ciaі. Wiktor skrЄciі w lewo, zapukaі do
pokoju Diany. Nikt siЄ nie odezwaі. Drzwi byіy zamkniЄte, klucz tkwiі w
zamku. Wiktor wszedі, zapaliі њwiatіo i postawiі butelkЄ na stoliku obok
telefonu. Usіyszaі czyjeњ kroki, wyjrzaі wiЄc na korytarz. Dіugim i pewnym
krokiem oddalaі siЄ rosіy mЄїczyzna w czarnym, wieczorowym garniturze . Na
podeњcie zatrzymaі siЄ przed lustrem , uniгsі gіowЄ i poprawiі krawat