"Arkadij i Borys Strugaccy. Piknik na Skraju Drogi " - читать интересную книгу автора

wytіumaczy¦, na czym to polega, ale czujЄ, їe co¶ tu nie tak, i natychmiast
іaps Kiryіa za rЄkЄ.
- Stгj - powiadam - i ani kroku dalej. A sam wzi±іem pi±t± i rzuciіem
j± wyїej i dalej. Jest zaraza! Oto ona, "іysica" I Mutra w gгrЄ poleciaіa
normalnie, w dгі teї prawie normalnie, ale w poіowie drogi jakby j± kto¶ w
bok szarpn±і, i to tak szarpn±і, їe wbiіa siЄ w glinЄ i znikіa nam z oczu.
- Widziaіe¶? - pytam szeptem.
- Tylko w kinie widziaіem - mгwi Kiryі i tak siЄ wychyliі do przodu, їe
tylko patrze¦, jak z "kalosza" wypadnie. - Rzu¦ jeszcze jedn±, co?
RЄce mi opadіy. Jedn±? Czy tu jedna wystarczy? Ech, ci uczeni!... No
dobra, rzuciіem jeszcze osiem muterek, pгki "іysicy" nie oznaczyіem.
Uczciwie mгwi±c starczyіoby i siedem, ale jedn± specjalnie dla Kiryіa
rzuciіem, w sam ¶rodek - niech siЄ napatrzy na swoj± grawitacjЄ. PlasnЄіa
mutra w glinЄ, jakby to nie byіa mutra tylko stukilowy odwaїnik. PlasnЄіa i
tylko dziurka w glinie po niej zostaіa. Kiryі aї cmokn±і ze szczЄ¶cia.
- No dobrze - mгwiЄ - zabawili¶my siЄ i wystarczy. Teraz patrz. Rzucam
tam, gdzie bЄdziemy lecie¦, i nie spuszaj z niej oczu.
Krгtko mгwi±c objechali¶my "іysicЄ" i znaleјli¶my siЄ nad pagгrkiem.
Wіa¶ciwie pagгrek byі maіy, jakby kot napaskudziі, i do dzisiaj w ogгle go
nie zauwaїaіem. Tak... Wisimy nad pagгrkiem, do asfaltu jak rЄk± siЄgn±¦, ze
dwadzie¶cia krokгw. Miejsce czy¶ciutkie, kaїd± trawkЄ wida¦, kaїde
pЄkniЄcie. Wydawaіoby siЄ, o co chodzi? Rzucaj mutrЄ i z Bogiem.
Nie mogЄ rzuci¦ mutry.
Sam nie rozumiem, co siЄ ze mn± dzieje, ale w їaden sposгb nie mogЄ siЄ
zdecydowa¦, їeby j± rzuci¦.
- Co z tob±? - pyta Kiryі. - Dlaczego stoimy?
- Poczekaj - mгwiЄ. - I zamknij twarz, na miіo¶¦ bosk±. Zaraz, my¶lЄ,
zaraz rzucЄ muterkЄ, przelecimy sobie spokojnie, jak po ma¶le przejdziemy,
nawet trawka nie drgnie - pгі minuty i jeste¶my nad asfaltem... I nagle
spociіem siЄ jak ruda mysz! Aї mi oczy zalaіo i juї wiem, їadnej mutry tam
nie rzucЄ. Na lewo, proszЄ bardzo, cho¦by dwie. Chociaї tamtЄdy dalej jakie¶
kamyki wida¦ niezbyt przyjemne, ale tam mogЄ rzuca¦ mutrЄ, a prosto przed
siebie
- za nic. I rzuciіem muterkЄ w lewo. Kiryі nic nie powiedzial,
podprowadziі "kalosz" do mutry i dopiero wtedy popatrzyі na mnie. Wygl±daіem
chyba paskudnie, bo zaraz odwrгciі oczy.
- To nic - mгwiЄ do niego - prosta droga nie zawsze prowadzi do celu. -
I rzuciіem na asfalt ostatni± mutrЄ.
Dalej juї byіo іatwiej. Znalazіem swoj± szczelinЄ. Byіa czy¶ciutka,
їadnym dranstwem nie zarosіa, moja najmilsza, koloru nie zmieniіa. Patrzyіem
na ni± i promieniaіem ze szczЄ¶cia. I doprowadziіa nas ta szczelina do bramy
garaїu lepiej niї wszelkie znaki.
Poleciіem Kiryіowi, їeby zszedі na wysoko¶¦ pгіtora metra, poіoїyіem
siЄ na brzuchu i zacz±іem patrzy¦ w otwart± bramЄ garaїu. Na pocz±tku, ze
sіoбca, nic nie byіo wida¦ - ciemno cho¦ oko wykol, potem wzrok przywykі i
widzЄ, їe w garaїu od tamtego czasu jakby siЄ nic nie zmieniіo. Wywrotka jak
staіa na kanale, tak stoi, caluteбka, bez dziur, bez plamki i na cementowej
podіodze teї wszystko jak przedtem, pewnie dlatego, їe w kanale maіo zebraіo
siЄ "czarciego puddingu" i od tamtej pory ani razu nie wykipiaі. Jedno mi
siЄ tylko nie spodobaіo - w samym koбcu garaїu, tam gdzie stoj± kanistry,