"Bez pożegnania" - читать интересную книгу автора (Coben Harlan)

16

Katy podrzuciła mnie do Hickory Place, jakieś trzy przecznice od domu moich rodziców. Nie chcieliśmy, żeby ktoś zobaczył nas razem. Zapewne była to z mojej strony gruba przesada, ale co tam, do diabła z tym.

– I co teraz? – zapytała Katy.

– Sam się nad tym zastanawiałem.

– Nie jestem pewien. Jeśli jednak Ken nie zabił Julie, to…

– …to zrobił to ktoś inny.

– Na Boga, Holmesie! – zauważyłem. – Jak na to wpadłeś? Uśmiechnęła się.

– Chyba zaczniemy rozglądać się za podejrzanymi?

Brzmiało to zabawnie – kim byliśmy, telewizyjną Mod Squad? – ale skinąłem głową.

– Zacznę sprawdzać – oznajmiła.

– Co sprawdzać?

Wzruszyła ramionami jak typowa nastolatka, całym ciałem.

– Nie wiem. Chyba przeszłość Julie. Spróbuję odkryć, kto pragnął jej śmierci.

– Policja już to robiła.

– Oni szukali tylko twojego brata, Will. Miała rację.

– W porządku – powiedziałem, znów czując się śmiesznie.

– Zdzwonimy się późnym wieczorem.

Przytaknąłem i wysiadłem. Moja Nancy Drew odjechała bez pożegnania. Stałem chwilę, moknąc w samotności. Nie chciało mi się ruszać z miejsca.

Ulice przedmieścia świeciły pustkami, ale na wybrukowanych podjazdach było tłoczno. Okazałe kombi z czasów mojej młodości zastąpiła cała gama pseudoterenowych pojazdów – minibusów, rodzinnych furgonetek (cokolwiek to oznacza) i tym podobnych wehikułów. Większość domów miała typową łamaną dwupoziomową konstrukcję z czasów budowlanego boomu z początku lat sześćdziesiątych. Wiele obrosło w przybudówki. Inne około 1974 roku przeszły gruntowne renowacje elewacji, z wykorzystaniem zbyt białego i zbyt gładkiego kamienia, co postarzało je mniej więcej tak samo jak mnie ciemnogranatowy smoking, który nosiłem na rozdaniu dyplomów.

Kiedy dotarłem do domu, nie zastałem samochodów na podjeździe ani żałobników w środku. Żadna niespodzianka. Zawołałem ojca. Nie odpowiedział. Znalazłem go w piwnicy, z ostrym nożykiem w dłoni. Stał na środku pomieszczenia, otoczony pudłami ze starą odzieżą. Taśma klejąca na nich była poprzecinana. Ojciec stał zupełnie nieruchomo wśród tych pudeł. Nie odwrócił się, kiedy usłyszał moje kroki.

– Tyle już zapakowano – powiedział cicho.

W kartonach znajdowały się rzeczy matki. Ojciec sięgnął do jednego z nich i wyjął cienką srebrną opaskę. Odwrócił się do mnie, trzymając ją w ręku.

– Poznajesz?

Obaj się uśmiechnęliśmy. Wszyscy czasami ulegamy modzie, ale nie tak jak moja matka. Ona sama wymyślała jakiś styl, a potem konsekwentnie mu hołdowała. To był przykład z Ery Opasek. Zapuściła długie włosy i nosiła na głowie różne wielobarwne opaski, niczym indiańska księżniczka. Przez kilka miesięcy – zdaje się, że Era Opasek trwała pół roku – nigdy nie widziało jej się bez takiej ozdoby. Kiedy opaski na głowę odeszły na emeryturę, rozpoczął się Okres Zamszowych Frędzli. Po nim nastąpił Purpurowy Renesans (nie będący moim ulubionym okresem, zapewniam was), podczas którego miałem wrażenie, że mieszkam z wielkim bakłażanem albo fanką Jimmy'ego Hendriksa, a później Wiek Konnej Jazdy (u kobiety, która widziała konia, oglądając Elizabeth Taylor w Czarnym aksamicie).

Flirty z modą, tak jak wiele innych rzeczy, zakończyły się wraz ze śmiercią Julie Miller. Moja mama – Sunny – zapakowała wszystkie akcesoria i ubrania i wepchnęła je w najgłębszy kąt piwnicy.

Ojciec wrzucił opaskę do pudła.

– Zamierzaliśmy się przeprowadzić – powiedział. Nie wiedziałem.

– Trzy lata temu. Chcieliśmy kupić apartament w West Orange i może zimowy domek w Scottsdale, w pobliżu kuzynki Esther i Harolda. Jednak zrezygnowaliśmy z tych planów, kiedy dowiedzieliśmy się, że twoja matka jest chora. – Spojrzał na mnie. – Chce ci się pić?

– Właściwie nie.

– Może dietetyczną colę? Wiem, że kiedyś ją lubiłeś.

Ojciec minął mnie i wszedł na schody. Spojrzałem na stare kartony, na których znajdowały się napisy zrobione przez moją matkę markerem. Na półce po drugiej stronie leżały dwie rakiety tenisowe Kena. Jedna z nich była pierwszą, jaką trzymał w rękach. Miał wtedy zaledwie trzy lata. Mama ją zachowała. Odwróciłem się i poszedłem za ojcem. Gdy dotarliśmy do kuchni, otworzył lodówkę.

– Opowiesz mi, co wczoraj zaszło? – zaczął.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– O ciebie i twoją siostrę. – Ojciec wyjął dwulitrową butelkę dietetycznej coli. – O co wam poszło?

– O nic – odparłem.

Pokiwał głową, otwierając szafkę. Wyjął dwie szklanki, otworzył zamrażalnik i napełnił je lodem.

– Twoja matka zwykła podsłuchiwać ciebie i Melissę rzekł.

. – Wiem. Uśmiechnął się.

– Nie była zbyt dyskretna. Mówiłem jej, żeby przestała, ale kazała mi siedzieć cicho, bo uznała, że to należy do matczynych obowiązków.

– A dlaczego nie Kena?

– Może nie chciała nic wiedzieć. – Napełnił szklanki. Ostatnio interesujesz się bratem.

– To chyba naturalna ciekawość.

– Tak, oczywiście. Po pogrzebie spytałeś mnie, czy myślę, że on jeszcze żyje. Dzień później pokłóciliście się o niego z Melissą. Dlatego pytam jeszcze raz: co się dzieje?

Wciąż miałem tę fotografię w kieszeni. Nie pytajcie mnie dlaczego. Rano za pomocą skanera wykonałem kolorowe kopie. Mimo to nie potrafiłem rozstać się ze zdjęciem.

Kiedy rozległ się dzwonek do drzwi, obaj drgnęliśmy, zaskoczeni. Spojrzeliśmy po sobie. Ojciec wzruszył ramionami, a ja powiedziałem, że otworzę. Pospiesznie upiłem łyk coli, odstawiłem szklankę i podszedłem do frontowych drzwi. Kiedy je otworzyłem i zobaczyłem, kto w nich stoi, zaniemówiłem.

Pani Miller. Matka Julie.

Trzymała półmisek owinięty folią aluminiową. Pochyliła głowę, jakby składała ofiarę na ołtarzu. W pewnym momencie uniosła głowę i nasze spojrzenia spotkały się tak jak dwa dni wcześniej, kiedy stałem na chodniku przed jej domem. Z jej oczu wyzierał ból.

– Pomyślałam sobie… – zaczęła. – Chcę tylko…

– Proszę wejść – powiedziałem. Próbowała się uśmiechnąć.

– Dziękuję.

Ojciec wyszedł z kuchni i zawołał:

– Kto tam?

Cofnąłem się. Pani Miller stanęła w drzwiach, wciąż trzymając w rękach półmisek, jakby dla obrony. Ojciec szeroko otworzył oczy i ujrzałem w nich niebezpieczny błysk. Zapytał ochrypłym, groźnym szeptem:

– Co ty tu robisz, do diabła?

– Tato…

Nie zwrócił na mnie uwagi.

– Zadałem ci pytanie, Lucille. Czego tu chcesz? Pani Miller spuściła głowę.

– Tato – powtórzyłem z naciskiem.

Na nic. Jego oczy były jak dwie szparki.

– Nie chcę cię tu widzieć – warknął.

– Tato, przyszła, żeby…

– Wynoś się!

– Tato!

Pani Miller zgarbiła się. Wetknęła mi półmisek w ręce.

– Lepiej już pójdę, Will.

– Nie – powiedziałem. – Proszę zostać.

– Nie powinnam była przychodzić.

– Cholerna racja! – krzyknął mój ojciec.

Posłałem mu gniewne spojrzenie, ale on nie odrywał oczu od gościa. Wciąż ze spuszczoną głową, pani Miller bąknęła:

– Wyrazy współczucia.

Jednak ojciec jeszcze nie skończył.

– Ona nie żyje, Lucille. Teraz nic jej po tym.

Pani Miller uciekła. Stałem, wciąż trzymając w rękach półmisek. Z niedowierzaniem patrzyłem na ojca.

– Wyrzuć to świństwo – powiedział.

Nie miałem pojęcia, co robić. Chciałem pobiec za nią i przeprosić, ale była już w połowie drogi do domu i szła zbyt szybko. Ojciec wrócił do kuchni. Poszedłem za nim i z trzaskiem postawiłem półmisek na stole.

– Co to miało znaczyć, do licha? – zapytałem. Podniósł szklankę.

– Nie chcę jej tu widzieć.

– Przyszła złożyć kondolencje.

– Przyszła uwolnić się od poczucia winy.

– O czym ty mówisz?

– Twoja matka nie żyje. Teraz już nic nie może dla niej zrobić.

– Mówisz bez sensu.

– Twoja matka zadzwoniła do Lucille niedługo po morderstwie. Chciała złożyć wyrazy współczucia. Lucille odesłała ją do diabła. Obwiniała nas o to, że wychowaliśmy mordercę.

– Powiedziała, że to nasza wina. My wychowaliśmy mordercę.

– Tato, to było jedenaście lat temu.

– Czy masz pojęcie, jak twoja matka to przeżyła?

– Julie dopiero co została zamordowana. Pani Miller bardzo to przeżywała.

– I dlatego czekała do tej pory, żeby przeprosić za swoje słowa? Kiedy jest już za późno? – Energicznie pokręcił głową. – Nie chcę tego słuchać, a twoja matka już nie może tego usłyszeć.

W tym momencie otworzyły się frontowe drzwi. Ciotka Selma i wuj Murray weszli, smutno się uśmiechając. Selma zajęła się kuchnią, a Murray zabrał się za obluzowaną płytkę, którą wypatrzył wczoraj.

Ojciec i ja zakończyliśmy rozmowę.