"Serce na temblaku" - читать интересную книгу автора (Grochola Katarzyna)Wisieć na mężczyźnieOd rana siedzę przy komputerze. Myślałam, że Adam mi pomoże podjąć decyzję w sprawie interesu, który proponuje Ostapko, ale skoro znów muszę sama decydować, to bardzo proszę. Chociaż nie mam pojęcia, czy w to wchodzić. Nie wiem, co robić. Kiedy ona mi tłumaczyła, że ten jej znajomy w Berlinie to pewniak, wszystko wydawało mi się logiczne, spójne, proste. Oczyma duszy widziałam już kupę pieniędzy na własnym, wiecznie chudym koncie. A dzisiaj… W porę jednak sobie przypominam, że nie mogę wisieć na mężczyźnie w tej ani w żadnej innej sprawie – szczególnie po przeczytaniu fragmentu książki Otwieram kolejny list. O matko moja! Nie jestem przygotowana na takie listy! Nie mogę być odpowiedzialna za czyjeś życie! Ta dziewczynka jest prawie w wieku Tosi, a ja jestem zupełnie bezradna… Widać jasno, że przestałam się nadawać do tej pracy. Choć nie wszystko stracone, jeśli będzie czekać na odpowiedź, może niekoniecznie w stanie nieżywym. Ale ja naprawdę nie wiem, jak pocieszyć jakąś obcą dziewczynkę. Jak jej wytłumaczyć, że życie się nie kończy, że ono się zaczyna… – Co się z tobą dzieje, mamo? – Tosia stanęła nade mną niespodziewanie, ale gdyby nawet stanęła spodziewanie, i tak bym miała wątpliwości, czy to ona. Podskoczyłam na krześle z wrażenia. Borys szczekał jak oszalały. Wcale mu się nie dziwię, bo gdybym umiała szczekać, chybabym mu towarzyszyła. – Co ci się stało? – wykrztusiłam. Wiem, że matka powinna być wyrozumiała i spokojna. Nie może swoich lęków przerzucać na dzieci. Jeśli będę spokojna, Tosia mi wszystko opowie. Tosia, moja córka, która wyszła do szkoły w szarych spodniach, lekko rozszerzających się ku dołowi, zielonym golfie, butach martensach zielonych, sznurowanych, do kolan. Tosia, która rano na głowie miała ciemne włosy, lekko opadające na ramiona. Teraz natomiast stoi przede mną krótko obcięta blondynka w spódnicy z rozporkiem do połowy uda, owszem, w zielonych martensach, sznurowanych, do kolan (przecież jest dopiero dziewiętnaście stopni Celsjusza i lato zapasem), białej bluzce i z mocno podmalowanymi na fioletowo oczami. Głos ma Tosi. – A co się miało stać? – Tosia rzuca worek, który nosi do szkoły, koło fotela i ciężko siada. – Trochę inaczej wyglądasz niż rano. Tylko spokojnie, tylko spokojnie, nie denerwować się, nie napadać, dzieci mają prawo wyglądać inaczej, niż byśmy chcieli. – Ach, o to ci chodzi – Tosia niedbale rzuca okiem na swoje odzienie. – Karolina mi pożyczyła. Bo ona teraz będzie chodzić w moich szarych spodniach. Wiesz, żebyśmy się nie znudziły… Jeszcze jeden głęboki oddech i tylko pilnować tonu głosu. – A włosy? – No przecież ci mówię. – Tosia jest wyraźnie rozczarowana moim brakiem zrozumienia. – Żeby się nie znudzić. – Komu? – Mój głos brzmi niedbale i postanawiam, że nie będę się dziwić, że ogarnę wszystko i będę akceptującą matką. – No, każdemu… – W głosie Tosi pojawia się zniecierpliwienie. – Jak wyglądam? Fatalnie! Fatalnie to za mało! Język polski nie zna określenia na taki wygląd! Z pięknej, skromnej siedemnastolatki o kasztanowych włosach, z dziecięcia zaledwie niewinnego moja Tosia przeobraziła się w jakiegoś cholernego wampa, jakąś Lolitę, jakieś nieznane mi stworzenie, które wygląda na dwadzieścia lat i które nie może być moją córką, bo przecież czterdziestka jeszcze przede mną i ona powinna chodzić uczesana w warkoczyki i… – Ale ekstra! – Spod drzwi głos Adama zabrzmiał jak wystrzał armatni. – Matce się nie podoba… – Tosia zakłada nogę na nogę, a Adam patrzy na nią z podziwem. – Nie, dlaczego – postanawiam szybko, że nie mogę być przeciwko nim, bo to się dla mnie źle skończy. – Uważam, że świetnie! Adam podchodzi i całuje mnie w policzek. Mijając Tosię, wyciąga dłoń, w którą Tosia wali z całej siły, a potem Tosia nadstawia rękę, w którą on uderza, za dużo filmów amerykańskich w tym domu, mam nadzieję, że uderzył jej rękę z mniejszym impetem niż ona jego. – Jest coś do jedzenia? – pytają jednocześnie, jakbym nie miała nic innego do roboty, tylko gotować i gotować. Oczywiście jest. Tylko do tego służę. Pyszne ziemniaczki puree, kotleciki schabowe z żółtym serem, sałatka z buraków. Zasiadamy do stołu. Właściwie jak tak przyglądam się Tosi, to nie jest jej wcale źle w tej fryzurze. I w tej spódnicy wygląda naprawdę świetnie. Powinnam mieć taką samą. – Dasz przymierzyć? – pytam Tosię cicho. – Nie zmieścisz się… – odszeptuje Tosia i nareszcie wiem, że wszystko jest w porządku. – Zmieszczę się – zapewniam przekonująco. Po obiedzie idziemy z Tosią do łazienki i oczywiście Tosia ma rację. Nie mieszczę się. – Powinnaś mieć taką samą. – Tosia ostatnio jednak robi się coraz bardziej dojrzała. – Tylko większą – dorzuca, i widzę, że to jeszcze małe dziecko. Ciekawa jestem, skąd brać na to pieniądze. Moja pensja w redakcji pozostawia wiele do życzenia. Miałam pisać inne teksty, ale Naczelny zatrudnił do tych innych tekstów inną osobę. Adam zarabia, owszem, ale nie zapominajmy, że ma syna, a studia Szymona kosztują, trudno, żebym wyciągała pieniądze od mężczyzny, który nawet nie jest moim mężem. To wystarczające obciążenie. Kiedy tak stałam przed lustrem i przyglądałam się sobie, dojrzewała we mnie decyzja o trzymaniu swojego życia nadal w swoich własnych rękach. Nie będę Musi mi się udać. – Mamo? – Tosia patrzy na mnie uważnie i widzę, że powędrowałam myślami z tej łazienki dużo dalej, niż powinnam. – Kobieta musi się co jakiś czas zmieniać, bo inaczej znudzi się, rozumiesz? Teraz widzę, że Tosia ma problem. Książka, którą wczoraj znalazłam u niej przy łóżku – to nie przypadek. Ściągam i oddaję spódnicę. Wysuwamy się z łazienki chyłkiem, Adam siedzi razem z Borysem na kanapie. Przemykam się na poddasze za Tosią. Zamykam drzwi. – Nie układa ci się z Andrzejem? Andrzej to jej kolega z klasy. Na Dzień Kobiet Tosia dostała od niego bukiet kwiatów i w ten oto prosty sposób dowiedziała się, że on już od pierwszej klasy ma na nią oko, tylko nie miał odwagi jej o tym powiedzieć. I że mama mu doradziła, żeby dał Tosi kwiaty, i sytuacja się wyjaśniła. Tosia z pierwszymi tak poważnymi kwiatami w ręku stanęła w drzwiach i natychmiast się obraziła, jak ją zapytałam od kogo. Wszystko było jasne. Andrzej zaczął przewijać się przez nasz dom coraz częściej. Wpadałam w panikę, bo ostatecznie Tosia to jeszcze dziecko, a poza tym ten cały Andrzej może ją skrzywdzić, ale Adam dzielnie trwał na stanowisku, że to wszystko normalne, że dzieci dojrzewają i żeby ją wspierać, a nie tłamsić. – Nie układa ci się z Andrzejem? – powtarzam. – Z Andrzejem? Z Andrzejem się przyjaźnimy – Tosia jest trochę nieswoja, a moje serce w panice zaczyna bić coraz szybciej. Kiedy słyszę “przyjaźnimy się”, to wiem, że wielka miłość się kończy nieodwołalnie i że mężczyzna zwrócił uwagę, “bo tak wyszło”, na inną babę wstrętną. Wiem również, że nie uchroniłam Tosi przed rozczarowaniem, które jest dopisywane do każdej kobiety chyba już w łonie matki, i że moja córka jest nieszczęśliwa. Nie wiem natomiast, co robić, żeby ją pocieszyć, wytłumaczyć, że życie się nie kończy, tylko się zaczyna… A jeśli ona już, tak jak ta dziewczyna z listu, podjęła jakąś decyzję? Żeby ze sobą skończyć? I jest tak zraniona, że nawet mnie nie może o tym powiedzieć? – Tosiu, kochanie – marzę o tym, żeby mój głos nie zadrżał – mam nadzieję, że poradzisz sobie z tym. Wiesz, w życiu tak już jest, że czasem myślimy, iż wiążemy się na zawsze, a tymczasem to tylko poszukiwanie właściwego partnera. Najważniejsze jest jednak pozostawanie w przyjaźni. Przyjaźń to czasem cenniejsza rzecz niż zwykłe zadurzenie, szczególnie w twoim wieku. Rzucam niepewnym okiem na Tosię, czy mi nagle nie przerwie. Ale Tosia tym razem dziwnie spokojnie wysłuchuje mojej tyrady. – I trzeba sobie z tym radzić – bredzę dalej jak z książki. – Zresztą pierwszym objawem dorosłości jest umiejętność spojrzenia na taki pierwszy układ z dystansu, a może wiele czasu minąć, zanim się trafi na prawdziwą miłość. Tosia wierci się niespokojnie w fotelu. Patrzę na nią i jestem z niej dumna. Nie widać w jej oczach rozpaczy. – Cieszę się, że tak mówisz, mamuś – mówi moja córka, a moje serce wyrywa się radośnie z piersi. Oto mój trud wychowawczy nie spełzł na niczym. Oto możliwe jest porozumienie się z córką w trudnym wieku. I nieprawdą jest, jakoby zawsze dochodziło do konfliktu i córka nigdy nie słuchała matki. Moja słucha i się ze mną zgadza. Naprawdę jestem tak wzruszona, że mam ochotę się rozpłakać. – W wieku siedemnastu lat jest jeszcze czas na prawdziwe uczucie, wierz mi – mówię cicho, choć rozumiem, jakie to musi być dla niej trudne. – No właśnie, mamo, to samo mu powiedziałam. Ale on nic nie rozumie. Może byś z nim pogadała? Tosia patrzy na mnie swoimi dużymi, piwnymi oczyma spod fioletowych powiek i uśmiecha się nieśmiało. Zanim sens tego, co mówi, do mnie dociera, moja córka pakuje sobie na kolana Zaraza i zaczyna go mocno tulić. – Mama porozmawia z Andrzejem i wszystko będzie OK – dmucha prosto w szare ucho Zaraza. A potem, nie zwracając uwagi na moje osłupienie, mówi do mnie wyjaśniająco: – Bo on chce pojutrze przyjść na poważną rozmowę. Ale rozumiesz, ja nie mogę w tym wieku się wiązać, zresztą niedługo matura i w ogóle na warsztatach poznałam takiego chłopaka, on ma na imię Jakub i jest naprawdę fantastyczny. To znaczy, rozumiesz, oczywiście nic nas nie łączy, ale myślę, że ci się spodoba. Przyjedzie po mnie w niedzielę i razem z całą paczką pojedziemy do kina, a potem może na Starówkę… Wiesz, a Andrzej zupełnie nie rozumie, że… no, jakoś tak samo wyszło. Trwam w osłupieniu jeszcze przez chwilę. Nie wiem, co mam powiedzieć. Nie znajduję odpowiednich słów. Wiem tylko jedno – oto moja najukochańsza córka wsadziła jakiemuś chłopcu w klasie nóż prosto w serce. Zamiast docenić jego uczucia i pozwolić się tym uczuciom rozwinąć, niecnie i podstępnie zainteresowała się zupełnie innym chłopcem. I jeszcze wpuściła mnie w maliny, bo wszystko, co mogłabym powiedzieć w tej sytuacji, powiedziałam zupełnie nieopatrznie przed chwilą. I umówmy się – odnosiło się to do Tosi, a nie do jakiegoś Andrzeja! Schodzę na dół i jestem tak wstrząśnięta, że depczę po psie Borysie, który oczywiście, jak każdy pies, musiał położyć się w samym przejściu. Mijam Adama, który mocuje się z puszką kociego żarcia, bo uszko do otwierania diabli wzięli wczoraj, jak ja ją próbowałam otworzyć. Adam patrzy na mnie i ściąga brwi. – Hej, stało się coś? – Nie – mówię, a potem opowiadam mu całą historię Tosi i nieszczęśnika, którego właśnie porzuciła dla jakiegoś nieznanego mi Jakuba. No i tłumaczę Adamowi, jakie to straszne. – Eee, ty byś chciała, żeby się od razu pobrali? – Adam otwiera puszkę i kaleczy się w palec. – Przecież w tym wieku zbiera się doświadczenia, człowiek się czegoś uczy i tak dalej. Nie martw się, da sobie radę. Ale ty się nie wtrącaj, niech załatwia to sama. Adam mnie coraz częściej nie rozumie. Przede wszystkim dokładnie wiem, co chciał powiedzieć przez to “żeby się od razu pobrali”. Wiem, co miał na myśli. Oczywiście nie Tosię, tylko nas. To była aluzja. To było uświadamianie mi nie wprost, że on nigdy nie będzie miał nawet zamiaru się ze mną ożenić. Tak jak ja bym tego chciała! Nigdy w życiu bym nie wyszła za mąż. Za nikogo. Najpierw ślub, a potem człowiek nosi serce na temblaku i wygląda z nim jak idiota. Fantastyczna książka. – Jeśli bardziej interesuje cię twój partner, – jeśli przestałaś mieć czas dla znajomych, – jeśli nie podejmujesz decyzji samodzielnie, – jeśli dzwonisz do niego lub obrażasz się, że on nie dzwoni, – jeśli myślisz, “co on na to powie”, – jeśli twoje życie zaczyna się kręcić tylko wokół niego… Facet mnie nie zna, a o mnie książkę napisał. Śledzi mnie, czy jak? Przecież to wszystko odnosi się do Adasia. To znaczy, że on mnie porzuci. Jeśli natychmiast się nie usamodzielnię. Mój Boże! Wreszcie zadzwoniła Ostapko! Siedziałam akurat w kuchni nad smętnie wyglądającą resztką białego serka z konfiturami i rozmyślałam, kiedy się zdecyduje, jak rozdzwonił się telefon. Pobiegłam do pokoju i po drodze mocno uderzyłam się w łokieć. – To ty? – Usłyszawszy głos Ostapko, podskoczyłam z radości. – Masz paszport? – Ja? – choć obiecałam sobie, że niczemu nie będę się dziwić, przecież prosiła, żeby jej zaufać, zdziwiłam się. – No a kto? – roześmiała się Ostapko, nazbyt radośnie, moim zdaniem. – Mam – powiedziałam, bardzo z siebie zadowolona. Paszporty wyrobiliśmy sobie już w lutym. Adam powiedział, że o tych planowanych wakacjach całe życie będziemy pamiętać. Grecja albo Cypr, albo Kreta – wie, że uwielbiam wszystko, co słoneczne, ciepłe i pachnie ouzo. – To słuchaj – głos Ostapko brzmiał bardzo wyraźnie. – Zadzwoniła do mnie Marzena z Berlina. Pojutrze chcę do niej jechać. Nie zmieniłaś zdania? Jedziesz ze mną? – Ja? – powtórzyłam, przeklinając się w duchu za niemożność wykrzesania z siebie lepszego pytania. – No a kto? – Ostapko była nie lepsza ode mnie. – Przecież do ciebie dzwonię. Wchodzisz w ten interes czy nie? – Ale tak nagle? – wyjąkałam i nie wspomniałam nawet o Tosi, której grozi dwója z chemii, a koniec roku blisko, o Adamie, którego bardzo niechętnie bym zostawiła samego, psach, kotach, obowiązkach, pracy, kupie listów itd. – Słuchaj, albo, albo – głos Ostapko teraz zdradzał zdenerwowanie. – Takie okazje nie zdarzają się codziennie. Jadę samochodem, więc przejazd masz za friko. Za trzy dni będziemy z powrotem, chyba że nie skombinujesz pieniędzy na pojutrze, to zaproponuję komu innemu. – Zawiesiła głos. – Jeśli nie masz, żeby zainwestować… to trudno. Milczałam, choć myśli gwałtownie mi się skłębiły. Łokieć mnie bolał, pożyczka z banku była sprawą odległą, ale tylko dlatego, że nie mam pieniędzy, interes mojego życia ma przejść mi koło nosa? Adam ma mnie porzucić? Mam być dla niego ciężarem? Będzie płacił rachunki, aż mu się znudzi? Nigdy nie będzie mieć lepszego samochodu, bo ma kobietę z dzieckiem? Nie. Będę walczyć o niego i swoją przyszłość. Niezależność i samodzielność. Nie uzależnię się, w porę Tosia przyniosła do domu te bzdury. Byłam na najlepszej drodze do utraty najlepszego mężczyzny na świecie. Usłyszałam ponaglające: – No? – Wiesz, tak nagle dzwonisz… trochę jestem zaskoczona, ale oczywiście tak. – Decyzja sama znalazła się na języku, z niewiadomych powodów. – Ile będziesz miała? – Spróbuję dziesięć tysięcy – zająknęłam się trochę. – To niewiele. Ale jak chcesz… Zdzwonimy się jutro, śpimy u Marzeny w Berlinie, więc żadnych kosztów więcej, OK? – Dobrze – powiedziałam i usłyszałam tylko trzask odkładanej słuchawki. Wróciłam do kuchni. Potem wylizywał miseczkę po moim serku. Na mój widok smyrgnął tak szybko, że nawet Borys podniósł głowę znad miski. Nie wiem, dlaczego Ula może przy swoich kotach zostawić serek w miseczce, podejść do telefonu, nie wbijając łokcia w kant kredensu, i wrócić spokojnie po rozmowie do serka. Niestety w moim własnym domu jest to niemożliwe. Włączyłam czajnik, żeby wyparzyć miseczkę po Potemku. A później siadłam w kuchni i zamyśliłam się głęboko. Gdybym zainwestowała w ten interes nasze pieniądze na wakacje, to pomnożone tylko dwa razy dałyby zawrotną sumę dwudziestu tysięcy. Dwadzieścia – jeśli weźmie się pod uwagę najgorszą możliwość, to znaczy, że pomnożę je tylko dwukrotnie. Jeśli zacznę tę sprawę dyskutować z Adamem, to będzie to nasza wspólna decyzja. A to ma być tylko moja inwestycja. Czyli mogę pożyczyć na moment nasze wspólne pieniądze, nie mówiąc o tym Adamowi, potem szybko oddać nam te dziesięć tysięcy, a resztę znowu zainwestować i pomnażać, i wspólnie je wydawać. W ten sposób nie wiszę na facecie, nie jestem od niego uzależniona w ogóle, a on jest szczęśliwy, że ma taką zaradną partnerkę. Czyli mnie. Tak. Tak właśnie zrobię. Nie będzie to łatwe, bo jak znam mężczyzn, to od razu zacznie marudzić, a po co, a dlaczego, a dlaczego teraz wyjeżdżasz, a może kiedyś w przyszłości, zupełnie cię nie rozumiem i tak dalej. Wszystko to pamiętam z przeszłości. No ale cóż. Jestem kobietą niezależną i jak coś postanowię, to zrobię. |
||
|