"Serce na temblaku" - читать интересную книгу автора (Grochola Katarzyna)

Jest interes do zrobienia

Siedzę sobie w tej kolejce swojej ulubionej i zdecydowanie jestem szczęśliwa. Tyle dobrych rzeczy przydarzyło mi się w ciągu ostatniego roku. Co prawda nie pamiętam prawie, jak wygląda Ula, bo teraz mam zdecydowanie mniej czasu. Cały dom na głowie. I mężczyznę. Adam nie lubi pizzy, więc odpadły szybkie obiady z najbliższej pizzerii. Tosia jest zadowolona, ja mniej. Ale na ogół przyjemnie jest pichcić dla kogoś, kto jest tym zachwycony. I przyjemnie jest sobie z Adaśkiem posiedzieć w samotności – oczywiście względnej, bo przecież czasem do nas zajdzie Tosia z góry, jak sobie przypomni, że ma matkę. A najlepsze z tego wszystkiego jest to, że Adaśkowi w ogóle nie przeszkadza, że wyglądam tak, jak wyglądam, że Tosia bez przerwy czegoś od niego chce oraz że czasami trzeba wlać kreta w urządzenia sanitarne.

Tylko mniej mi się zrobiło czasu dla świata. Mańki nie widziałam od Bóg wie kiedy, Ule przynajmniej przez płot czasami złapię i pogadamy chwileczkę, Renia wpadnie raz na jakiś czas, ale poza tym… Z Agnieszką nie plotkowałam od miesięcy. Mężczyzna jest bardzo czasochłonny. Zupełnie o tym nie pamiętałam.

Dzisiaj skorzystam z okazji, że jestem w mieście, i spotkam się z Ostapko. To kapitalna dziewczyna, którą poznałam kiedyś w redakcji. Drobniutka, szarutka, o wesołej twarzy, bez przerwy zabiegana, coś robiła, coś jej nie wychodziło, zaczynała coś następnego, mieszkała kątem u znajomych, niesamowicie dzielna. A tydzień temu spotkałam ją przypadkiem po dłuższym niewidzeniu. Ludzie święci! Nie poznałam jej! Jak Feniks! Ktoś na mnie trąbnął na ulicy. Myślę sobie, świat nie jest do końca zły, jeśli na mnie jeszcze ktoś trąbi (na chodniku byłam). Nie odwróciłam się dumnie, bo co będę reagować na zaczepki, ale serce mi zaczęło pikać z radości. Trąbienie nie ustawało, a ja poczułam, jak prostują mi się plecki, a krok robi się sprężysty, co tu będę udawać. Dopóki się nie odwróciłam, udając zniecierpliwienie. I wtedy zobaczyłam Ewę. W jakim samochodzie! Nie znam się na samochodach, dopiero niedawno Adam, zaśmiewając się z mojej nieprawdopodobnej ignorancji, wytłumaczył mi, na czym polega różnica między sedanem a hatchbackiem. Zupełnie przypadkowo weszliśmy do salonu Nissana – stary opel Adama się rozlatuje. Weszliśmy, rzecz jasna, nie żeby kupić, kogo stać na taki samochód, ale żeby obejrzeć. I w jednym salonie zobaczyłam naraz trzy marki – Nissana, Sedana i Hatchbacka. Najbardziej mi się podobała ta trzecia – ale Adam dostał ataku śmiechu i musieliśmy wyjść. Całą drogę do domu tłumaczył mi, że sedan to wygląd taki samochodziasty, a hatchback to ścięty tył w każdej marce. Potem długo mówił o koniach i ich stosunku do pojemności, mocy, ABS, ASR, ESP itd. Wcale mnie to nie bawiło. W dalszym ciągu uważam, że w samochodzie najbardziej liczy się kolor.

W każdym razie wylądowałam z Ewą w knajpie. Mieszkanie wynajęte, samochód jej, ciuchy, że matko moja! Zupełnie niezależna finansowo osoba! A ja od Adama dostaję na rachunki, na całe szczęście zresztą. Bardzo byłam ciekawa, co to za praca, bo przecież nie z pensji redaktora. Ewa powiedziała, że to skutek dobrego inwestowania, pospłacała długi i myśli o wpłacie pierwszej raty na mieszkanie. A potem popatrzyła na mnie i powiedziała:

– Jeśli chcesz, mogę cię w to wprowadzić.

Ale oczywiście wcale nie chcę. Wystarczy mi to, co mam. Słyszałam o piramidkach i cudownych interesach, które potem się latami spłaca. Nie jestem idiotką. Ale Ewa przysięgła mi, że to nie żadna sieć bezpośredniej cudowności ani piramida, po prostu ma znajomego w Berlinie, który jest maklerem. I dobrze inwestuje.

Poza tym Adam na pewno byłby przeciwny takim cudom. On stoi mocno na ziemi. Ale spotkam się dzisiaj z Ostapko, bo skoro i tak będę w Warszawie, to co mi szkodzi. I miło popatrzyć na osobę, której się powiodło.

W redakcji jestem o trzynastej. Okazuje się, że notes z telefonami zostawiłam w domu, bo szukałam biletów na kolejkę i wszystko z torebki wyrzuciłam na stół. Ale nie wszystko z powrotem schowałam. Dzwonię do domu. Muszę przed czternastą skontaktować się z Ostapko! Od tego zależy moja przyszłość! Ach, jaki on ma miły głos, ten mój Niebieski!

Rzucam okiem na drzwi od pokoju, i szepczę w słuchawkę.

– Znajdź mi Ostapko.

Adam mówi:

– Nie ma.

Ja mówię:

– Leży na stole.

Adam mówi:

– Przeceniasz mnie. Słowo daję, że nie leży.

– Notes – mówię.

– Jest! – mówi ze zdumieniem. Idiota. Przecież mówiłam, że jest na stole. Przez chwilę w słuchawce słyszę tylko szelest kartek.

– Nie ma pod O.

Ja mówię:

– Oczywiście, że nie ma pod O. Chyba nie jestem głupia, żeby obcą osobę, do której miałam tylko raz zadzwonić w bardzo pilnej sprawie, pakować pod O, które już jest wypełnione do cna przez znajomych, którzy są na O.

Adam:

– To gdzie może być?

Logiczne jest, że matkę mam pod M, ojca pod K – kancelaria, brata pod S – bo tam mieszka, hydraulika pod W – jak woda, wodociągi pod P – projekt. Pedikiurzystkę mam albo pod N – nogi, albo pod G – Gośka, albo pod M – Małgośka, albo pod Z – zakład kosmetyczny, nie pamiętam dokładnie, ale jakie to ma znaczenie, skoro zawsze ją znajduję, gazownię pod X – bo tam było dużo wolnego miejsca. Więc Ostapko może być pod X albo Inne.

Adam mówi, żebym zadzwoniła za dziesięć minut, to może zdąży przeczytać cały mój notatnik z telefonami i zapoznać się z moim wyjątkowo rozczulającym sposobem prowadzenia notatek.

Nie chcę, żeby czytał cały! Ale muszę mieć telefon Ostapko. Odkładam słuchawkę i patrzę na zegarek. Mózg mój pracuje na przyspieszonych obrotach. Ostapko pracowała kiedyś w “Expressie Porannym”, to może być pod P. Albo pod G – gazeta, albo pod R – redakcje. Co prawda poznałam ją dzięki Agnieszce – to może być pod A. Chociaż Agnieszka nie jest pod A, tylko pod G – Grześki. To Ostapko może też być pod G. A nawet na pewno.

Dzwonię do domu, żeby powiedzieć Adamowi, gdzie ma szukać.

Zajęty!

Z kim on, do cholery, gada, jak ja czekam i czekam już chyba ze dwie godziny?

Dzwonię. Zajęty.

Wchodzi Naczelny i pyta, kiedy dostanie odpowiedzi na listy i czy wychodzę i gdzie, i czy wiem, że Napoleon chorował na taką chorobę, co to zmniejsza się i zmniejsza penis męski. Pierwsze słyszę i wykazuję chorobą Napoleona należne zainteresowanie, żeby odwrócić jego uwagę od pierwszych dwóch pytań. Jednak prawdą jest to, co twierdzi Renia – zwróć uwagę na penisa, a zapomną o wszystkim innym.

Okazuje się, że Naczelny przeczytał, że penis Napoleona miał dwa i pół centymetra. Zauważam uprzejmie, że to więcej niż średnia krajowa. Naczelny rozbawia się niemożebnie i mówi, że zawsze mu się miło ze mną rozmawia. O listach już nie wspomina. Zamyka za sobą drzwi, a ja rzucam się do telefonu.

Dzwonię.

Zajęty.

Zabiję go, jak wrócę do domu. Gdyby pędzel z borsuka nie stał w łazience, mój telefon nie byłby zajęty i mogłabym sobie spokojnie do siebie dzwonić! W porę sobie przypominam, że jednak mężczyzna w domu się przydaje – na przykład zaraz mi poda numer do Ostapko oraz skosi trawnik.

No i są jeszcze noce. Dużo powyżej średniej krajowej. Trochę się rozmarzam i wtedy dzwoni telefon. Adam!

– Boże, z kim ty tyle czasu gadałeś?

– Próbowałem się do was dodzwonić – mówi rozkosznie.

– Ale cały czas zajęte. Ostapko nie ma pod żadną literą w twoim notesie. Kto to jest H.M.?

O, psiakrew. To ja Hireczka nie wykreśliłam jeszcze na zawsze? To nie jest wygodne pytanie.

– Nie wiem – mówię słodko. – Może hydraulik.

– Hydraulików masz pod W. Dlaczego same inicjały?

– To pewno jakiś skrót – mówię. – Już dawno nieważny.

– A pod K masz Kochany Miś. Kto to jest Kochany Miś?

No wiecie, ludzie! Tak mnie sprawdzać? Nie po to jesteśmy razem, żebym była cały czas pod kontrolą! Kochany Miś? Nie mam pojęcia.

– Dlaczego ty mi grzebiesz w moich prywatnych rzeczach – postanawiam się zdenerwować. – Ostapko może być pod…

– Nie ma! Rozumiesz! Nie ma. Pod żadną literą. Za to jest dużo innych skrótów, na przykład – Szymon N. Kto to jest Szymon N.?

– Słuchaj, nie mogę z tobą rozmawiać w tej chwili, jestem w pracy, na miłość boską!

– A Hrabia? – Adam staje się dociekliwy. – To ten od jaj?

I wtedy sobie przypominam, że Ostapko jest pod E – bo ma na imię Ewa i na pewno nie zanotowałam nazwiska, żeby mi się nie pomyliło z innymi Ewami.

I oczywiście mam rację. Adam wzdycha i podaje mi numer.

– Masz trochę bałaganu w tym notesie – słyszę na koniec.

No wiecie, ludzie! Ja i bałagan! Przecież dokładnie wiem, co gdzie jest! Tylko troszkę się muszę zastanowić. Kiedyś postanowiłam zrobić porządek. Nic nie mogłam znaleźć! A on sobie spokojnie w domciu kosi trawkę i leży na słoneczku, i jeszcze mi robi uwagi – mężczyzna! Zupełnie jak, nie przymierzając, Moja Mama. Albo Mój Ojciec! Oni też uważają, że mam bałagan.

Wyłącza się, a ja dzwonię do Ewy Ostapko. Umawiamy się o szesnastej. A teraz, no cóż, muszę wziąć się do roboty i sprawdzić, która komisja wojskowa przyjmie pismo od rodziców zrozpaczonego Roberta G. z Pruszcza, który absolutnie do wojska się nie nadaje, i droga redakcjo, pomóż!

Dzwonię do Adama, żeby podał mi telefon do geodety, to zdążę załatwić mapkę. Geodeta jest pod U – Urząd Gminy. Geodeta może szybciutko zrobić mapkę, ale jutro wyjeżdża na urlop, więc mapkę trzeba dzisiaj odebrać. Więc dzwonię do Adama, żeby wsiadł w samochód i pojechał po tę cholerną mapkę. I przy okazji zrobił zakupy. Wiem, że się szwenda po domu, udając, że pracuje, ale ostatecznie ja też się nie obijam.

Do spotkania z Ostapko półtorej godziny, a ja nie mam co ze sobą zrobić. Kupka listów przede mną, przeglądam.

Droga Redakcjo,

całe swoje umiejętności wkładam w podłogi, ale mąż tego nie docenia. A i w pracy mam opinię, na którą nie zasługuję. Weźmy taki dzień, był to poniedziałek, jak dziś pamiętam, bo do niedzieli wieczór…

Nie, to bez sensu. Wolę pracować w domu, w redakcji mnie wszystko rozprasza. Ten wiecznie dzwoniący telefon! I rozmowy, i w ogóle! Tym bardziej że jestem sama i nie ma do kogo gęby otworzyć. To nie są warunki do pracy. Może skoczę do Mojej Mamy? Głupio się umówiłam z Ewą, cały dzień zmarnowany, a Adam tam sobie siedzi sam w domciu i jest mu przyjemnie.

Znów dzwoni telefon.

Jola!!! Od Tego od Joli. Że chciałaby przekazać alimenty (?) w imieniu Tego od Joli, bo on taki zapracowany, i czy możemy się spotkać, bo jej bardzo zależy. No wiecie, ludzie! Wszystkiego się mogłabym spodziewać, ale nie tego, że wyskoczę na przyjemny lanczyk z tą od Eksia. Nie widziałam jej od czasu, kiedy maszerowała z brzuszkiem i, niestety, wyglądała znakomicie. Nie wiem, dlaczego była żona ma się spotykać z teraźniejszą kobietą jego życia, która i tak jest przyszłą byłą. Ale tak dobrze jej nie życzę, o nie. Niech się z nim męczy do końca świata.

– Mam nadzieję, że nie sprawi to pani różnicy, bo mąż wyjechał i prosił…

Ależ skądże. Jaka to różnica, on czy ona. Na oko żadna. Podobna do niego jak dwie krople wody.

Nie do odróżnienia. Nie jest w stanie mi zaszkodzić. A więc pójdę na bardzo przyjemny lanczyk.

Ledwie zobaczyłam ją w drzwiach, wiedziałam, że się przeliczyłam. W pasie ma z sześćdziesiąt, i to po dziecku. Rączki jak pączki, gładziuchne. Paznokcie wypielęgnowane. Jest cool. Choć chyba oczka lekko podkrążone. Niestety, wydawało mi się. Nic na to nie poradzę, że nie przepadam za nią.

– Dzień dobry, jakże mi miło, przepraszam, ale łatwiej mi osobiście, mąż prosił, żebym dopilnowała, a nie mogę skontaktować się z Tosią.

Żmija. Niech zostawi moje dziecko w spokoju. Z Tosią to i ja się nie mogę skontaktować, bo koniec roku niedaleko i bez przerwy się uczy, głównie u koleżanek.

Kładzie na stoliku kopertę, którą skrzętnie chowam. Wcale nie mam ochoty na rozmowę, na cholerę zgodziłam się z nią spotkać, sama nie wiem. Chyba mnie odmóżdżyło.

– …I w związku z tym ja do pani jak do matki…

O mały włos nie udławiłam się tuńczykiem. Chyba nie jej matki, na litość boską!

– Bo przecież państwo też mieliście dziecko – Jola patrzyła na mnie tymi swoimi niewinnymi oczami.

Jakoś nie myślałaś o tym wcześniej, flądro jedna. Nic cię nie obchodziło, że maleńkiemu dziecku zabierasz tatusia, który zresztą i tak nie miał dla niego nigdy czasu.

Właściwie od momentu rozwodu Tosia z nim więcej przebywa niż wcześniej. Właściwie ten rozwód to nie był taki zły pomysł. Właściwie niepotrzebnie się złoszczę na Jolę. To przecież dzięki niej jest Adaśko.

Ale przed oczami pojawiły mi się wszystkie sceny z moich ukochanych filmów, kiedy zła kobieta źle kończy – wpada do morza z samochodem ze skały, płonie w zamku, który się zapada w bagno, wypija truciznę, którą przygotowała komu innemu – więc uśmiechnęłam się uroczo i zapytałam, w czym mogę pomóc.

– Tak sobie pomyślałam, że skoro animozje między nami należą do przeszłości, to zwrócę się do pani jak kobieta do kobiety. Bo pani go jednak lepiej zna… – wyszeptała Jola, i z przykrością zauważyłam, że szyję miała pierwszej świeżości. – Chciałam zapytać, czy jak urodziła się Tosia, to on też… Co pani zrobiła, żeby go zatrzymać w domu?

– Jak pani najlepiej wie, nie zatrzymałam go na długo. – Patrzyłam na Jolę z zainteresowaniem. – Pojawiła się pani. Na całe szczęście.

– Ale przecież my… to znaczy… wie pani… Przecież ja prowadzę dom, prawie z nikim się nie widuję, naprawdę ma wszystko, czego mu potrzeba… A jak urodziła się Tosia… on znikał od razu? – Jola była przerażona.

Niestety, było jej z tym bardzo do twarzy.

– Bo wie pani, ja o siebie dbam, i w ogóle… Wszyscy się dziwią, że tak szybko wróciłam do formy po dziecku, ale pomyślałam, że zapytam panią, jak to było na początku waszego związku. Bo Tosia mi mówiła, że pani nie ma pretensji o męża, bo pani też z kimś jest.

Tosi urwę język, jak tylko wrócę do domu. Potem zapekluję i wyniosę do ogrodu. Zakopię na głębokości trzech metrów. I przywalę dużym kamieniem.

– Wiem, że to nie to samo, bo jednak my jesteśmy małżeństwem – głos Joli szemrał spokojnie, a mnie zaczynało dławić. – On tego nie rozumie, że ja bardziej chcę z nim być niż sama…

Proszę bardzo. Kobieta uzależniona. Żaden facet tego nie zniesie na dłuższą metę. Sałatka z tuńczyka w cenie kilograma polędwicy wołowej. Herbatka z cytryną w cenie dwóch kilogramów pomidorów w styczniu. Ciasteczko z kremem za cenę dwóch kilogramów ziemniaków i sałaty lodowej na wiosnę. Za lanczyk utrzymałabym przez tydzień i Tosię, i wszystkie koty oraz psa Borysa. Własnego. Jeszcze by się Niebieski przy mnie pożywił.

Wyszłam z knajpy i byłam wstrząśnięta. Jola mnie wypytuje o Eksia? Z takim wyglądem? A może ona chciała mi dokuczyć? Pokazać, jak powinna wyglądać kobieta? Tak szybko w formie po porodzie. Wstyd. Siłownia, basen, kosmetyki, a tu popatrz pan, Eksio wyjeżdża służbowo bez przerwy. Pewno taką ma pracę, biedaczek. Może go żona nie rozumie i wcale ze sobą nie śpią. Nie wiadomo. Z mężczyznami różnie bywa. Na wiele się Joli nie przydałam, krótko wyjaśniłam, że na pewno zna go lepiej niż ja. Ale kiedy wychodziła, patrzyłam na nią z zazdrością. Rusza się jak bogini. Figurę ma jak Tosia. Nie jak ja. Jestem wściekła. Jeżdżenie do pracy mnie bardzo dużo kosztuje. Dziękować Bogu, Ostapko przynajmniej okazała się absolutnie fantastyczna. I niepotrzebnie się złoszczę. Co Tosia temu winna, że ma rodziców, którzy przekazują sobie przez nowe żony alimenty? Nic, biedactwo.

Wsiadam do kolejki.

Jola miała ciekawy pomysł. Robi to samo co ja, tylko niestety wygląda lepiej. Ale ja też siedzę w domu, pracuję, gotuję i chcę być bardziej z Adaśkiem niż z innymi. Czyżbym była kobietą uzależnioną? Na dodatek wcale nie jestem mężatką. Może mi to źle wróżyć. Nie powinnam wisieć na Adasiu. Dlaczego on płaci rachunki? Nie jesteśmy rodziną. Ale mieszka. A z drugiej strony, jakie to ma znaczenie, jeśli ludzie są szczęśliwi?

Za chwilę zacznie się dusić. To, co było takie miłe przez te parę miesięcy, zacznie go przytłaczać, jak Tego od Joli. Muszę uważać. Ewa Ostapko powiedziała, że może mnie wciągnąć w ten interes, oczywiście, jeśli Adam się zgodzi – i popatrzyła na mnie tak jakoś… nie umiem tego nawet powiedzieć. Obraźliwie.

Co to znaczy, „jeśli Adam się zgodzi”? Nie muszę go pytać o zdanie. Nie muszę go obciążać wszystkimi swoimi decyzjami. Muszę za to pamiętać, że jestem osobą odpowiedzialną, samodzielną i niezależną.

Wracam do domu późno. Tosia w kuchni je jajecznicę, Adam też w kuchni siedzi nad tuńczykiem w sosie własnym. Obok jeszcze nieotwarte pudełko sardynek. Zrzucam Borysa, który przednie łapy trzyma na krześle i w ogóle nie raczył zauważyć, że przyszłam. Jestem dla niego mniej warta niż puszka sardynek. Nieotwarta w dodatku.

– Jak w szkole? – pytam Tosię.

– Normalnie – odpowiada Tosia z pełną buzią.

– Co to znaczy normalnie?

– Jak zwykle – Tosia zaczyna się niecierpliwić.

– Chciałabym raz usłyszeć inną odpowiedź. Ciekawe, dlaczego ta odpowiedź mnie tak irytuje.

– A ja bym raz chciała usłyszeć inne pytanie.

Oto jak na własnym łonie wyhodowałam sobie węża. Dlaczego dziecko w wieku dojrzewania nie może być milutkie, ciepłe, spokojne i odpowiadać normalnie? Nie wiem.

Adam, okazuje się, niewiele zrobił, musi teraz siąść do roboty. Coś podobnego, cały dzień w domu i niewiele zrobił! Trawnik nieskoszony. Z Krzysiem się nawet nie widział. Na mężczyzn w ogóle nie można liczyć!

– Adam, przecież mówiłeś, że będziesz pracował! – przypominam z lekką pretensją. Prawdę powiedziawszy, liczyłam, że spędzimy miły wieczór i opowiem mu wszystko, to znaczy, jak odmienię swoje życie z pomocą Ostapko. Tosia patrzy na mnie z pretensją.

– Ale ty, mamo, jesteś dziwna, przecież przed chwilą wrócił. A ty obiecałaś, że mnie dzisiaj odbierzesz ze szkoły. Nigdy na ciebie nie można liczyć.

Na mnie nie można liczyć! Na kogo ona mogła zawsze liczyć, jak nie na mnie! Na swojego ojca, który sobie poszedł do Joli? W moim własnym domu spotykają mnie takie oskarżenia. I na dodatek Adam patrzy na mnie spod oka. Już mam ich dwoje przeciwko sobie, przy czym jedno jest moją własną córką, krwią z krwi mojej i kością z kości.

– Dlaczego ty, drogie dziecko, bierzesz zawsze stronę Adama, a nie moją? – pytam jadowicie Tosię, bo czuję się całkowicie zdradzona.

– Jestem wyłącznie obiektywna – mówi moje dziecko i wyciera usta w ścierkę do naczyń. – Adam zrobił zakupy, był u geodety i przywiózł mnie ze szkoły. A ciebie cały dzień nie było w domu i masz pretensję, jak zwykle. I nie mów do mnie “moje dziecko”, bo mam imię i jestem dorosła.

Tosia podnosi się od stołu i ostentacyjnie wychodzi z kuchni. Adam patrzy na mnie trochę zdziwiony.

– Ładnie wyglądasz – mówi.

– Nie zmieniaj tematu. – Jestem zła. – Namówiliście się na mnie i teraz ja wychodzę na złą matkę…

– Daj spokój i nie mów do niej “moje dziecko”. Z punktu widzenia psychologii to nie najlepsze. Ona ma płeć, żeńską, i jest prawie dorosła, czego ty nie chcesz zauważyć. A ja rzeczywiście niedawno wróciłem. Na jutro mam sporo roboty. Jak ci minął dzień?

A więc to tak! Nie będę mu mówić o swoich planach, skoro nie jest ich ciekaw. Nikt mnie nie rozumie. Oto przychodzę do domu radosna i zmęczona, liczę na to, że ktoś się mną zajmie, a tu same pretensje. W porządku. Nie muszę się dzielić z nikim swoimi planami. Zrobię im wszystkim dużą niespodziankę. Sama będę podejmować życiowe decyzje.

– W porządku – uśmiecham się jadowicie i otwieram puszkę sardynek, choć wcale nie jestem głodna.

– A kto to jest Szymon N., zanotowany pod N w twoim notesie?

Mężczyźni są niemożliwi! To przecież jego własny syn! Pod N – bo od Niebieskiego. Logiczne. Nawet nie mogę mu tego wszystkiego wytłumaczyć, bo dzwoni Moja Mama.

– Co u ciebie? – pyta.

– Normalnie – odpowiadam i czuję, jak jeży mi się włos na plecach, oczywiście gdyby tam występował. Dlaczego Moja Mama nie może choć raz zapytać mnie o cokolwiek innego?

– Nie odzywasz się.

– Mamusiu, dopiero wróciłam, ale za chwilę bym zadzwoniła – słyszę napięcie we własnym głosie.

– Stało się coś? – niepokoi się Moja Mama, która ma jakiś nieznany mi radar, działający bez względu na odległość.

– Nie, nic – wkładam w swój głos całą pogodę ducha. – Wszystko w porządku.

– Przecież słyszę. – Radar Mojej Matki jest bezwzględny. – Moje dziecko, jeśli ci przeszkadzam, mogę zadzwonić później…

– Nie mów do mnie “moje dziecko” – denerwuję się i widzę, jak Adam odwraca się od zlewu i śmieje się w kułak. Człowiek już w ogóle nie ma warunków, żeby spokojnie porozmawiać z rodzicami przez telefon.

– Zadzwonię później – mówię do słuchawki.

Moja Mama poucza mnie jeszcze, że może bym od czasu do czasu zadzwoniła do swojego ojca, bo jeśli również jego tak zaniedbuję, to… i nie tak mnie wychowywała.

Odkładam słuchawkę i wpadam natychmiast w poczucie winy. Rzeczywiście już parę dni nie zadzwoniłam ani do jednego, ani do drugiego. Ten plan Ostapko mnie tak zajął. Ale dlaczego Moja Matka troszczy się o Mojego Ojca, skoro się rozwiedli? Nie powinni byli tego robić. Byłaby to spora oszczędność, jeśli chodzi o telefony.

Przypominam sobie o zostawionym rano notesie.

– Gdzie mój notes?

Adam patrzy na mnie w taki sam sposób, jakby patrzyła na mnie Moja Mama.

– Przed tobą.

Odwracam się i pakuję notes do torby.

– Ponieważ obydwoje będziemy zajęci przez resztę wieczoru, to do widzenia – mówię spokojnie, wkładając talerzyk po sardynkach do zlewu, i wychodzę z kuchni.

Siadam przed komputerem. Dopóki moje możliwości zarobkowe nie wzrosną – a Ostapko obiecała, że nastąpi to z dnia na dzień, jeśli tylko… ale nie zapeszam, muszę odpisywać na listy.

Droga Redakcjo,

Zakochałam się w Alkurir. Jest on obywatelem tureckim, poznałam go na dyskotece i wkrótce się pokazało, że nie możemy żyć bez siebie. Nie mogę z nim zamieszkać, bo moi rodzice sprzeciwiają się temu związkowi, ale mimo to postanowiliśmy związać nasze ścieżki życia na zawsze. On, jako obywatel turecki, jest dla mnie bardzo miły i dbający. Ale widzi naszą przyszłość tylko w Turcji, do której zamierzamy pojechać, abym poznała jego rodzinę. Alkurir pracuje w ambasadzie. I to jest bardzo dobrze. Ale jedna koleżanka mi powiedziała, żebym najpierw poszła i go sprawdziła. To co mam robić?

Oj, ty dziewczyno… Teraz to o ciebie dba, ale pojedziesz do tej Turcji, a on zamknie cię w burdelu, a w najlepszym przypadku w ogóle nie zapyta, jak ci minął dzień, kiedy wrócisz zmęczona po pracy. Otworzysz sobie puszkę sardynek i będziesz udawała, że jesteś szczęśliwa. Lepiej pomieszkaj z nim jakieś dziesięć, dwadzieścia lat i sprawdź, czy będzie dobrym mężem. I nie w Turcji, tylko tutaj.

Droga Aneto,

Podaję Ci adres i telefon Ambasady Republiki Tureckiej: ulica Malczewskiego 32, Warszawa… Myślę, że najlepiej będzie, jeśli sama się skontaktujesz z wydziałem konsularnym. Nie znam szczegółów Twego życia ani nie mam informacji o Twoim narzeczonym, które mogą okazać się niezbędne, żeby…

Pal licho te sardynki. Ostatecznie to nie jest jeszcze najgorsze w związku. Ale jeśli rzeczywiście ona tam pojedzie i coś się stanie? Odbiorą jej paszport, uwiozą gdzieś daleko? A jeśli on nie pracuje w tej ambasadzie i ją oszukuje od początku? A jeśli ten jej narzeczony rzeczywiście ją kocha? Dlaczego ja mam wiedzieć, jak ktoś ma żyć? Co jej napisać?

Podnoszę się od komputera i idę do Adama. Podkładam mu list pod nos.

– Co o tym myślisz?

Ostatecznie to on jest socjologiem i wszystko wie. Adam czyta uważnie list.

– Jeśli ją przestraszysz, to cię nie posłucha i może wdepnąć w jakieś… Niech sprawdzi, czy on rzeczywiście tam pracuje… Przecież ona pisze ten list spod Wrocławia, a ambasada jest w Warszawie… Niech uważa…

– Czy ty sądzisz – robię się zasadnicza – że związek powinien opierać się na kontroli?

– Kontrola to co innego, a upewnienie się, że wszystko w porządku, to co innego. To nie jest chłopak z sąsiedniego miasta. Taka decyzja może mieć konsekwencje nie do przewidzenia. Niech będzie rozsądna.

Widzę, że nawet nie możemy się pokłócić. Może jestem mu obojętna. Zawsze tak jest, że ludzie po jakimś czasie nudzą się sobą. Choć co do przypadku Anetki z listu, ogólnie rzecz biorąc, ma rację. Wracam do komputera.

Jeśli mogę Ci cokolwiek radzić – nie rezygnuj z obywatelstwa polskiego, nie oddawaj nikomu paszportu, w obcym kraju mogą się zdarzyć różne rzeczy, na które możesz nie mieć wpływu. Może powinnaś się upewnić, że Twój narzeczony ma dobre intencje i Cię nie oszukuje. W ambasadzie możesz również zapytać o prawa i obyczaje panujące w Turcji i dopiero z tą wiedzą świadomie decydować o radykalnych zmianach w życiu. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwą żoną, ale nigdy nie należy za sobą palić mostów…

I tak mnie nie posłucha. Dziewczyny zawsze robią to, co chcą. I jak człowiek jest zakochany, to wkracza w inny stan świadomości. Stan ten charakterystyczny jest również dla osób będących pod wpływem narkotyków czy alkoholu. Miłość jest ślepa.

Po Turku następuje parę listów: o sąsiedzie, który wymalował płot drewniany trującą farbą do podkładów kolejowych (tu chyba musi ingerować redakcja nie tylko listem), o nóżce kota, która się wygięła do środka, o chłopaku, który nie może iść do wojska, bo nie lubi wojska, prośba o wskazówki, jak zaprzeczyć ojcostwu i co zrobić, żeby wyplątać się z umowy na garnki Zepter.

Kiedy wstaję od komputera, jest jedenasta. Zaglądam do pokoju Tosi. Śpi jak zabita. Podnoszę książkę, którą rzuciła na dywan obok łóżka. Kobiety niekochane, kobiety porzucane.

Jezus Maria! Dlaczego ona to czyta? Ze względu na mnie? Czy wie coś, o czym ja nie wiem? Czy ze względu na siebie? Jeszcze gorzej. Cichutko biorę książkę i schodzę na dół. Adam śpi. Otwieram książkę i zaczynam czytać.