"Arkadij i Borys Strugaccy. Pora Deszczyw (польск.) " - читать интересную книгу автораjeszcze nie byіo, byі pusty plac, a za placem - wysypisko њmieci, tam
strzelaliњmy z procy do kotгw. W mieњcie byіo diabelnie duїo kotгw, a teraz nie widziaіem ani jednego... Nie czytaliњmy tedy w ogгle, a Irma miaіa peіen pokгj ksiNoїek. Jakie byіy w moich czasach dwunastoletnie dziewczynki? Piegowate, rozchichotane stworzenia, kokardy, lalki, obrazki z zajNoczkami i krгlewnNo ЊnieїkNo, zawsze we dwie, we trzy, szepczNoce sobie na ucho, torebki ciNogutek, zepsute zЄby. Czyњcioszki, skarїypyty, a najlepsze z nich byіy takie same jak my - podrapane kolana, oczy dzikie jak u rysia, skіonnoњ¦ do odstawiania nogi... Wreszcie nastNopiіy nowe czasy, czy co? Nie, pomyњlaі. To nie czasy. To znaczy czasy oczywiњcie rгwnieї... A moїe mam cгrkЄ wunderkinda? Przecieї zdarzajNo siЄ wunderkindy. Jestem ojcem wunderkinda. To bardzo zaszczytne, ale kіopotliwe, i nie tyle zaszczytne, ile kіopotliwe, zresztNo koniec koбcгw wcale nie zaszczytne... A tЄ uliczkЄ zawsze lubiіem, dlatego їe jest najwЄїsza ze wszystkich. Tak, a oto i bijatyka. Sіusznie, u nas po prostu inaczej nie moїna. Tak byіo u nas od zarania dziejгw. A w dodatku dwгch na jednego... Na rogu staіa latarnia. Na granicy oњwietlonej przestrzeni mгkі samochгd z brezentowNo budNo, a obok samochodu dwгch w bіyszczNocych pіaszczach przyginaіo do jezdni trzeciego - w czymњ czarnym i mokrym. Wszyscy troje z wysiіkiem niezgrabnie dreptali po kocich іbach. Wiktor zatrzymaі siЄ, a nastЄpnie podszedі bliїej. Trudno byіo pojNo¦, co tu siЄ wіaњciwie dzieje. Do bгjki niepodobne - nikt nikogo nie bije. Na zapasy dla wyіadowania mіodzieбczych siі tym bardziej nie wyglNodaіo - nie sіycha¦ zawadiackich okrzykгw, ani dziarskiego rechotu... Trzeci - ten w czerni - nagle wyrwaі siЄ, upadі na plecy, a dwaj w pіaszczach zwalili siЄ szeroko otwarte i pomyњlaі, їe czarnego albo wіaњnie wyciNogniЄto stamtNod, albo prгbujNo go tam wepchnNo¦. Podszedі bardzo blisko i zaryczaі: - Wrг¦! Dwaj w pіaszczach odwrгcili siЄ jednoczeњnie i przez kilka sekund patrzyli na Wiktora spod nasuniЄtych na oczy kapturгw. Wiktor zauwaїyі tylko, їe obaj sNo mіodzi, їe usta majNo otwarte z wysiіku, a nastЄpnie obaj z niebywaіNo szybkoњciNo dali nura do samochodu, silnik zawyі, drzwi trzasnЄіy i samochгd zniknNoі w ciemnoњciach. Czіowiek w czerni powoli wstaі i przyjrzawszy mu siЄ Wiktor odstNopiі do tyіu. Byі to chory z leprozorium - "mokrzak" albo "okularnik" jak ich nazywano z powodu їгіtych krЄgгw wokгі oczu - w opasce z gЄstego grubego materiaіu zasіaniajNocej dolnNo czЄњ¦ twarzy. Oddychaі ciЄїko, z trudem unoszNoc resztki brwi. Po іysej gіowie spіywaіa wгda. - Co siЄ staіo? - zapytaі Wiktor. Okularnik patrzyі nie na niego, tylko w bok, oczy wyszіy mu na wierzch. Wiktor chciaі siЄ odwrгci¦, i wtedy coњ go z chrzЄstem rNobnЄіo w kark, a kiedy oprzytomniaі, stwierdziі, їe leїy twarzNo do gгry pod chlustajNocNo rynnNo. Woda wpadaіa mu do ust, byіa ciepіawa, o posmaku rdzy. PlujNoc i kaszlNoc odsunNoі siЄ i usiadі, opierajNoc plecy o ceglany mur. Woda, ktгra nagromadziіa siЄ w kapturze popіynЄіa teraz za koіnierz, moczNoc plecy. W gіowie huczaіy dzwony, trNobiіy trNoby i biіy bЄbny. Przez tЄ orkiestrЄ Wiktor wypatrzyі przed sobNo chudNo ciemnNo twarz. ZnajomNo. Gdzieњ juї go widziaі. Jeszcze przed tym zanim usіyszaі szczЄk wіasnych zЄbгw... Pomacaі jЄzykiem, ruszyі szczЄkNo. ZЄby byіy w porzNodku. Chіopiec nabraі pod rynnNo |
|
|