"Arkadij i Borys Strugaccy. Piknik na Skraju Drogi " - читать интересную книгу автораKiryі przestaje biega¦, staje obok mnie, patrzy gdzie¶ w bok, wida¦, їe mu
gіupio, i pyta: - Sіuchaj, Red, a ile moїe kosztowa¦ taki peіny "pustak"? Z pocz±tku nie zrozumiaіem, z pocz±tku pomy¶laіem, їe on liczy na kupienie gdzie¶ takiego "pustaka", tylko їe gdzie tam co¶ podobnego kupisz, by¦ moїe jeden jedyny na caіym ¶wiecie stoi w tamtym garaїu, zreszt± tak czy tak, pieniЄdzy by mu nie starczyіo, sk±d u niego pieni±dze - zagraniczny specjalista i to jeszcze z Rosji. A potem raptem jakby we mnie piorun strzeliі - to znaczy їe on, draб, my¶li, їe ja dla forsy?! Ach ty, my¶lЄ, sukinsynu, za kogo ty mnie bierzesz?! Juї nawet usta otworzyіem, їeby mu to wszystko powiedzie¦. I zaj±kn±іem siЄ. Bo co innego, mгwi±c otwarcie, miaі o mnie my¶le¦? Stalker to stalker, nie ma co robi¦ bіЄkitnych oczu, pokaїcie mu tylko forsЄ, za forsЄ stalker wіasnym їyciem zahandluje. Tak to wіa¶nie teraz wygl±da, їe wczoraj zarzuciіem przynЄtЄ, a dzisiaj zabieram mu j± sprzed nosa, cenЄ podbijam. Aї mi jЄzyk stan±і koіkiem od tych my¶li, a Kiryі patrzy na mnie badawczo, oczu ze mnie nie spuszcza i widzЄ w tych oczach nawet nie pogardЄ, a jakby nawet jakie¶ zrozumienie. I wtedy spokojnie mu wszystko wytіumaczyіem. - Do garaїu - mгwiЄ - jeszcze nikt z przepustk± nie chodziі. Droga do niego nie jest jeszcze oznakowana, wiesz o tym. Teraz pomy¶l, wracamy stamt±d i twгj Tender zaczyna wszystkim opowiada¦, jak to zasunЄli¶my prosto do garaїu, zabrali¶my co trzeba i z powrotem do domu. Jakby¶my skoczyli do sklepu naprzeciwko. I dla kaїdego bЄdzie jasne - mгwiЄ - їe z gгry wiedzieli¶my, dok±d i po co idziemy. A to znaczy, їe kto¶ nam daі cynk. A juї kto z nas trzech - komentarze chyba zbyteczne. Skoбczyіem swoje przemгwienie, spojrzeli¶my sobie gіЄboko w oczy i milczymy. Potem nagle Kiryі klasn±і w rЄce, zatarі dіonie i niby raјno oznajmia: - No cгї, jak nie to nie. Rozumiem ciЄ. Red, i nie potЄpiam. PгjdЄ sam. A nuї wszystko dobrze siЄ skoбczy... nie pierwszy raz. Rozіoїyі plan na parapecie oparі siЄ o niego іokciami, przygarbiі, i caіa jego dziarsko¶¦ z miejsca wyparowaіa. SіyszЄ, jak mruczy do siebie: - Sto dwadzie¶cia metrгw... nawet sto dwadzie¶cia dwa... i jeszcze w samym garaїu... Nie, nie wezmЄ Tendera. Jak my¶lisz. Red moїe nie warto bra¦ Tendera? Jak by nie byіo, ma dwoje dzieci... - Samego ciЄ nie puszcz± - mгwiЄ. - Wypuszcz± - mruczy - znam wszystkich sierїantгw... i lejtnantгw teї znam... nie podobaj± mi siЄ te ciЄїarгwki! Trzyna¶cie lat pod goіym niebem i ci±gle jak nowe... Dwadzie¶cia krokгw dalej cysterna - zardzewiaіa, dziurawa jak sito, a one jakby prosto z fabryki... Och, ta Strefa! Uniгsі gіowЄ znad planu i zapatrzyі siЄ w okno. I ja teї spojrzaіem w okno. Szyby w naszych oknach s± grube, solidne, a za szyb± Strefa - matula, oto ona, dwa kroki st±d, z dwunastego piЄtra wida¦ j± jak na dіoni... Tak popatrze¦ na ni± - niby ziemia jak ziemia. Sіoбce j± ogrzewa tak, jak ogrzewa caі± resztЄ ziemi i niby nic siЄ nie zmieniіo, niby wszystko wygl±da tak samo, jak trzyna¶cie lat temu. Gdyby nieboszczyk tatu¶ popatrzyі, toby nic specjalnego nie zauwaїyі, moїe tylko by zapytaі, dlaczego fabryka nie dymi. strajkuj± czy co? Stoїkowate haіdy їгіtej ziemi, nagrzewnice blikuj± na sіoбcu, szyny, szyny, szyny, na szynach lokomotywa, |
|
|