"Arkadij i Borys Strugaccy. Piknik na Skraju Drogi " - читать интересную книгу автораzatrzyma¦, tak jak teraz Tender o swoim nowym garniturze. Ile za niego
zaplaciі i jaka cienka weіna, i jak mu krawiec guziki zmieniaі... - Zamknij siЄ - mгwiЄ. Tender popatrzyі na mnie baranim wzrokiem, bezgіo¶nie poruszyі wargami, i znowu: ile jedwabiu poszіo na podszewkЄ. A ogrгdki juї siЄ koбcz±, pod nami gliniaste pole, gdzie dawniej byіo wysypisko ¶mieci, i czujЄ, jakby jaki¶ wiaterek powiaі. Przed chwil± їadnego wiatru nie byіo, a teraz nagle powiaіo, kurz siЄ unosi i zdaje mi siЄ, їe co¶ sіyszЄ. - Milcz, ¶cierwo - mгwiЄ do Tendera. nie, w їaden sposгb nie moїe przesta¦. Teraz znowu o wіosiance zaczyna, no jeїeli tak, to przepraszam. - Stгj - mгwiЄ do Kiryіa. Kiryі natychmiast hamuje. Zuch, ma szybki refleks. BiorЄ Tendera za ramiЄ, obracam go do siebie i z caіej siіy w przyіbicЄ. R±bn±і, biedak nosem w szybЄ, oczy zamkn±і i zamilkі. I jak tylko zamilkі, usіyszaіem: tr-r-r... tr-r-r... tr-r-r... Kiryі popatrzyі na mnie, zacisn±і szczЄki, wyszczerzyі zЄby. PokazujЄ mu rЄk±, stгj, stгj, na miіo¶¦ bosk±, nie ruszaj siЄ. Ale przecieї on teї sіyszy to trzeszczenie i jak kaїdego nowicjusza natychmiast korci go, їeby co¶ robi¦, їeby dziaіa¦. "Tylny bieg?" - szepce. Rozpaczliwie krЄcЄ gіow±, potrz±sam piЄ¶ci± przed samym jego heіmem - uspokгj siЄ, do cholery. Ech, mamo kochana, z tymi nowymi nie wiadomo co pocz±¦, czy na pole uwaїa¦, czy na nich. I w tym momencie zapomniaіem o wszystkim. Nad kup± wiekowych ¶mieci, nad potіuczonym szkіem, nad strzЄpami starych szmat zafalowaіo takie jakie¶ drїenie, migotanie takie, no prawie tak, jak drga gor±ce powietrze latem nad pokrytym blach± dachem, przepeіzіo przez wzniesienie i szіo, szіo, prosto na nas, tuї obok sіupka, nad drog± poci±gnЄіo w pole, za krzaki, za zgniіe parkany, tam, na cmentarz starych samochodгw. Niech ich diabli wezm±, okularnikгw! Musieli dіugo my¶le¦, їeby wyznaczy¦ drogЄ wprost nad wykopem! A ja teї jestem dobry. Gdzie miaіem oczy, kiedy zachwycaіem siЄ ich kretyбsk± map±? - Teraz maіa naprzгd - mгwiЄ do Kiryіa. - A co to byіo? - Diabeі go tam wie! Byіo i nie ma, i Bogu dziЄki. A ty siЄ zamknij, jeїeli ciЄ mogЄ o co¶ prosi¦. Teraz nie jeste¶ czіowiekiem, rozumiesz? Teraz jeste¶ maszyn±, moim sterem... Tu siЄ tropn±іem, їe i u mnie chyba zaczyna siЄ sіowny katar. - Dosy¦ tego - mгwiЄ. - Ani sіowa wiЄcej. Krгlestwo za jeden іyk. Do chrzanu te wszystkie skafandry, tyle wam powiem. Bez skafandra dziЄki Bogu, parЄ lat przeїyіem i mam nadziejЄ przeїy¦ drugie tyle, a bez solidnego іyku czego¶ mocniejszego w takiej chwili... No, trudno! Wietrzyk jakby ucichі, nic podejrzanego nie sіycha¦, tylko silnik huczy tak monotonnie, spokojnie. A dookoіa sіonce, a dookoіa upaі... odblaski ¶wiatіa... wszystko jakby szіo normalnie, sіupki na dole przepіywaj± jeden za drugim. Tender milczy, Kiryі milczy, wyrabiaj± siЄ chіopcy, nie martwcie siЄ, kochani, w Strefie teї moїna їy¦ przy odrobinie wprawy. A oto i sіupek z numerem dwadzie¶cia siedem - їelazny prЄt, a na nim czerwone koіo z dwгjk± i siгdemk±. Kiryі spojrzaі na mnie, skin±іem mu glow± i nasz "kalosz" stan±і. Wszystko do tej pory to byіo maіe piwo. Teraz nic, tylko spokгj. |
|
|