"Błękitna krew" - читать интересную книгу автора (Coben Harlan)

Rozdział 6

Myron podał Esperanzy przez telefon imię i nazwisko. Nie spodziewał się większych trudności w odszukaniu Lloyda Rennarta. Ułatwiała to nowoczesna technika. Każdy właściciel komputera z modemem mógł wklepać adres strony www.switchboard.com, będącej w praktyce ogólnokrajową książką telefoniczną. Gdyby nie dało to rezultatu, istniały inne strony. Jeżeli Lloyd Rennart nadal żył, znalezienie go nie powinno zająć wiele. A jeżeli nie, można go było poszukać na innych stronach.

– Powiedziałeś Winowi? – spytała Esperanza.

– Tak.

– Jak zareagował?

– Nie pomoże.

– Żadna niespodzianka.

– Żadna.

– W pojedynkę nie idzie ci za dobrze.

– Nic mi nie będzie – odparł. – Cieszysz się z dyplomu? Przez ubiegłe sześć lat Esperanza studiowała wieczorami prawo na Uniwersytecie Nowojorskim. W poniedziałek skończyła studia.

– Chyba nie pójdę na rozdanie.

– Dlaczego?

– Nie lubię ceremonii.

Jedyna bliska krewna Esperanzy, matka, zmarła kilka miesięcy temu. Myron podejrzewał, że właśnie jej śmierć wpłynęła najbardziej na decyzję przyjaciółki.

– Ja pójdę – oświadczył. – Usiądę pośrodku pierwszego rzędu. Chcę widzieć wszystko.

Zamilkli.

– W tym miejscu mam zdusić łzy, bo komuś na mnie zależy? – spytała po chwili.

Myron pokręcił głową.

– Zapomnij, że cokolwiek powiedziałem.

– No nie, chcę mieć co do tego jasność. Powinnam się głośno rozszlochać czy tylko pociągnąć nosem? A może mają mi zwilgotnieć oczy jak Michaelowi Landonowi w Domku na prerii?

– Ale z ciebie mądrala.

– Tylko wtedy, kiedy traktujesz mnie z góry.

– Nie traktuję cię z góry. Przejmuję się tobą. Podaj mnie za to do sądu.

– A idźże.

– Są jakieś wiadomości?

– Z milion, ale nic, co nie może poczekać do poniedziałku. Aha, jedna sprawa.

– Jaka?

– Jędza zaprosiła mnie na lunch.

„Jędzą” nazywała Jessicę, jego miłość życia. Łagodnie mówiąc, nie lubiła jej. Wielu przypuszczało, że chodzi o zazdrość, o utajony pociąg, który czuje do swojego szefa. Nic z tych rzeczy. Po pierwsze, w swoim życiu erotycznym Esperanza ceniła sobie, hm, elastyczność. Jakiś czas spotykała się z niejakim Maxem, potem z kobietą – Lucy, a w tej chwili z inną kobietą – Hester.

– Ile razy prosiłem cię, żebyś jej tak nie nazywała? – spytał.

– Z milion.

– Pójdziesz?

– Chyba tak. W końcu to darmowa wyżerka. Nawet jeśli będę musiała patrzeć jej w twarz.

Rozłączyli się. Wiadomość trochę go zaskoczyła. Wprawdzie Jessica nie odwzajemniała wrogości Esperanzy, ale nie oczekiwał, że zaprosi ją na lunch, żeby przełamać lody w ich prywatnej zimnej wojnie. Może dlatego, że w tej chwili mieszkali razem, Jess uznała, że czas wyciągnąć gałązkę oliwną. A co tam! Zadzwonił do niej.

Odezwała się automatyczna sekretarka. Wysłuchał nagranego głosu.

– Jess? Odbierz – powiedział po sygnale.

Odebrała.

– Boże, szkoda, że cię tu nie ma – rozpoczęła rozmowę na swój sposób.

– Tak? – Wyobraził ją sobie, jak leży na kanapie, z kablem telefonu okręconym wokół palców. – Dlaczego?

– Zaraz zrobię sobie dziesięciominutową przerwę.

– Całe dziesięć minut?

– Tak.

– Marzy ci się wydłużona gra wstępna?

Zaśmiała się.

– Podnieca cię to, drągalu?

– Podnieci, jeśli zaraz nie skończysz o tym mówić.

– To może zmieńmy temat.

Myron wprowadził się do mansardy Jessiki w Soho kilka miesięcy temu. Przenosiny z niedużej miejscowości w New Jersey do modnej dzielnicy w Nowym Jorku, by zamieszkać z ukochaną, które dla większości mężczyzn byłyby zmianą dramatyczną, w jego przypadku równały się osiągnięciu dojrzałości. Całe dotychczasowe życie spędził z tatą i mamą w typowym podmiejskim mieście Livingston. Od narodzin do wieku sześciu lat w sypialni na piętrze po prawej, od szóstego roku życia do trzynastego w sypialni na piętrze po lewej, a od trzynastego do trzydziestego któregoś w zaadaptowanej suterenie.

Po takim czasie silna więź z rodzicami zmieniła się w pęta.

– Podobno zaprosiłaś Esperanzę na lunch – zagadnął.

– Tak.

– Dlaczego?

– Bez powodu.

– Bez powodu?

– To fajna dziewczyna. Chcę iść z nią na lunch. Nie bądź wścibski.

– Przecież wiesz, że cię nie cierpi.

– Jakoś to wytrzymam. A jak tam turniej golfa?

– Bardzo dziwny.

– Dlaczego?

– Za długo by gadać, moje ciastko z dziurką. Mogę zadzwonić później?

– Oczywiście… Powiedziałeś „moje ciastko z dziurką”? Kiedy się rozłączyli, Myron zmarszczył czoło. Coś tu nie grało. Nigdy jeszcze nie byli sobie tak bliscy, a ich uczucie tak mocne. Zamieszkanie razem było słusznym krokiem, wypędzili ostatnio dużo złych duchów przeszłości. Kochali się, szanowali nawzajem swoje uczucia i potrzeby i prawie z sobą nie walczyli.

Dlaczego więc miał wrażenie, że stoją na skraju głębokiej przepaści?

Odpędził od siebie ten obraz, uboczny produkt nadwrażliwej wyobraźni. Żeglowanie po spokojnych wodach nie oznacza, że nie wpadniesz na górę lodową, wytłumaczył sobie.

O rany, a to ci głęboka myśl!

Kiedy wrócił do stołu Wina, Tad Crispin też już sączył mrożoną herbatę. Win przedstawił ich sobie. Golfista był ubrany na żółto, w mnóstwo żółtości, niczym człowiek w żółtym kapeluszu z książeczek o małpce Ciekawskim Jurku. Wszystko miał żółte. Nawet buty do golfa. Myron starał się zachować powagę.

– To nie nasza kolekcja – zastrzegł się Norm Zuckermafij jakby czytając w jego myślach. – Dobrze słyszeć.

– Bardzo mi miło – rzekł Tad Crispin, wstając.

Myron obdarzył go szerokim uśmiechem.

– To prawdziwy zaszczyt poznać pana, Tad – odparł głosem tak szczerym, jak, nie przymierzając, głos sprzedawcy sprzętu AGD w sklepie sieci handlowej.

Uścisnęli sobie dłonie. Myron zachował uśmiech. Crispin stał się czujny.

– Zawsze jest taki uprzejmy? – spytał Zuckerman Wina, wskazując Myrona kciukiem.

Win skinął głową.

– Zwłaszcza w towarzystwie pań. Usiedli.

– Nie zostanę długo – uprzedził Crispin.

– Rozumiemy, Tad – zapewnił Zuckerman, rękami znów robiąc gest „a sio!”. – Jesteś zmęczony, musisz się skoncentrować na jutro. Już cię nie ma, prześpij się.

Crispin uśmiechnął się nieznacznie i spojrzał na Wina.

– Chcę, żeby poprowadził pan moje finanse – powiedział.

– Ja nie „prowadzę” finansów – sprostował Win. – Ja doradzam.

– To jakaś różnica?

– Jak najbardziej. Pieniędzmi cały czas zawiaduje właściciel. Ja tylko zalecam, co z nimi zrobić. Zalecam bezpośrednio. Osobiście. Razem omawiamy te sprawy. Ale to pan podejmuje ostateczną decyzję. Bez pańskiej wiedzy niczego nie kupuję, nie sprzedaję ani nie wymieniam.

Crispin skinął głową.

– To mi się podoba.

– Nie wątpię – odparł Win. – Widzę, że zamierza pan pilnie strzec swoich pieniędzy.

– Tak.

– Rozumiem. – Win skinął głową. – Naczytał się pan o sportowcach, którzy kończą bez grosza. Wykorzystani przez bezwzględnych finansistów i różnych takich.

– Tak.

– Do mnie zaś będzie należało maksymalne zwiększenie pańskich zysków, czy tak?

Crispin pochylił się lekko do przodu.

– Tak.

– A więc dobrze. Dopomogę panu w maksymalnym pomnożeniu okazji do inwestowania po tym, jak pan na to zapracuje. Nie służyłbym jednak dobrze pańskim interesom, gdybym nie podpowiedział przy okazji, w jaki sposób może pan zwiększyć profity.

Crispin zmrużył oczy.

– Nie bardzo rozumiem – przyznał.

– Win! – wtrącił Zuckerman.

Win zignorował go.

– Byłoby z mojej strony niedbalstwem, gdybym, jako pański doradca finansowy, nie udzielił panu rady: potrzebuje pan dobrego agenta.

Crispin przesunął wzrok na Myrona. Myron ani drgnął, wpatrując się w niego bacznie.

– Wiem, że współpracuje pan z panem Bolitarem – rzekł Crispin do Wina.

– Tak i nie. Jeśli skorzysta pan z jego usług, nie zarobią na tym ani centa. Chociaż nie, niezupełnie. Jeśli skorzysta pan z usług Myrona, zarobi pan więcej, a ja, inwestując więcej pańskich pieniędzy, też dzięki temu zyskam.

– Dzięki, ale nie jestem zainteresowany – odparł Crispin.

– Pańska wola. Pozwoli pan jednak wyjaśnić sobie, co rozumiem przez „tak i nie”. Zarządzam kapitałem wartości około czterystu milionów dolarów. Do klientów Myrona należy niecałe trzy procent tej sumy. Nie jestem pracownikiem jego RepSport MB. Myron Bolitar nie jest pracownikiem Lock-Horne Securities. Nie tworzymy spółki. Nie zainwestowałem w jego firmę ani on w moją. Myron nigdy nie wglądał w dokumenty moich klientów, nie pytał o ich sytuację finansową, ani nie omawiał jej ze mną. Działamy całkiem niezależnie od siebie. Z jednym wyjątkiem.

Wszyscy wpatrywali się w Wina. Myron, który nie słynął z trzymania gęby na kłódkę, tym razem zrozumiał, że powinien milczeć.

– Jestem doradcą finansowym wszystkich jego klientów. Wie pan dlaczego? – spytał Win.

Crispin pokręcił głową.

– Ponieważ nalega na to.

– Nie rozumiem. – Crispin wyraźnie się pocił.

Bolitar nie ma z tego nic.

– Tego nie powiedziałem.

– Ale powiedział pan, że… Ma z tego dużo.

– Myron też był sportowcem. Wie pan?

– Coś słyszałem.

– Zna los sportowców. Wie, jak ich oszukują. Jak trwonią ich zarobki, nie przyjmując do wiadomości faktu, że ich sportowe kariery mogą się w okamgnieniu skończyć. Tak więc zdecydowanie odmawia, podkreślam, odmawia, zajmowania się ich finansami. Z tego powodu zrezygnował z kilku klientów. Upiera się, bym zajmował się nimi ja. Dlaczego? Z tego samego powodu, dla którego pan mnie wybrał. Wie, że jestem najlepszy. Brzmi to nieskromnie, ale tak jest w istocie. Myron nalega również, żeby jego klienci spotykali się ze mną osobiście co najmniej raz na kwartał. Nie porozumiewali się ze mną przez telefon. Nie za pośrednictwem faksów, e-maili, listów. Domaga się, bym omawiał z nimi każdą pozycję na ich koncie.

Win odchylił się do tyłu i złożył palce. Uwielbiał je składać. Było mu z tym do twarzy. Przydawało aury mędrca.

– Myron Bolitar to mój najlepszy przyjaciel – ciągnął. – Wiem, że oddałby za mnie życie, a ja za niego. Lecz gdyby powziął podejrzenie, że nie działam w najlepszym interesie jego klientów, bez wahania odebrałby mi ich pieniądze.

– Piękna przemowa, Win – pochwalił Norm. – Walnęła mnie tu.

Wskazał żołądek.

Win zmroził go wzrokiem. Norm przestał się uśmiechać.

– Sam zawarłem umowę z panem Zuckermanem – rzekł Crispin. – Mogę zawrzeć inne.

– Nie skomentuję pańskiej umowy z firmą Zoom – odparł Win. – Ale coś panu powiem. Jest pan inteligentnym młodym człowiekiem. Inteligentny człowiek zna swoje mocne strony, i, co równie ważne, zna też swoje słabości. Ja, na przykład, nie umiem negocjować kontraktów reklamowych. Co prawda znam podstawy, lecz nie jest to mój fach. Nie jestem hydraulikiem. Jeżeli w moim domu pęknie rura, sam jej nie naprawię. Pan jest golfistą. Jednym z największych talentów, jakie widziałem. Dlatego radzę skupić się na golfie.

Tad Crispin pociągnął łyk herbaty. Założył nogę na nogę. Nawet skarpetki miał żółte.

– Chce pan drogo sprzedać usługi przyjaciela – powiedział.

– Myli się pan. Zabiłbym dla niego, lecz co do finansów nic mu nie jestem winien. Natomiast w przypadku pana, jako mojego klienta, ciążą na mnie bardzo poważne powinności finansowe. Mówiąc wprost, zlecił mi pan powiększenie kapitału. W związku z tym zaproponują panu kilka inwestycji. Najlepszą z nich jest kontrakt z panem Bolitarem.

Crispin obrócił się w stroną Myrona i zlustrował go badawczym wzrokiem. Myron uśmiechnął się szeroko, żeby golfista mógł ocenić jego zęby.

– W opinii pana Lockwooda jest pan znakomity – rzekł Crispin.

– Jestem dobry – przyznał Myron. – Nie chciałbym jednak, żeby Win wprowadził pana w błąd. Nie jestem aż takim altruistą, jak wynikałoby z jego słów. Nie polecam go klientom dlatego, że taki ze mnie brat łata. Dobrze wiem, ile znaczy dla mojej agencji fakt, że im doradza. Zwiększa wartość moich usług. Dba o zadowolenie klientów. Dla mnie to czysty zysk. Owszem, nalegam, żeby klienci sami decydowali w sprawach finansowych, nie tylko z uwagi na ich bezpieczeństwo, lecz i moje własne.

– Jak to?

– Z pewnością słyszał pan niejedno o menedżerach i agentach okradających sportowców.

– Tak.

– A czy wie pan, dlaczego zjawisko to jest tak nagminne?

Crispin wzruszył ramionami.

– Z powodu chciwości?

Myron przekrzywił głowę w odpowiedzi „tak i nie”.

– Głównie z powodu bierności. Braku zaangażowania sportowców. Są leniwi. Wolą, popełniając błąd, całkowicie zawierzyć agentowi, bo tak jest wygodniej. Niech on płaci moje rachunki, powiadają. Niech inwestuje pieniądze. I tak dalej. W agencji RepSport to jest niemożliwe. Nie dlatego, że ja czuwam nad finansami. Nie dlatego, że czuwa nad nimi Win. Ale dlatego, że czuwa nad nimi pan.

– Teraz też czuwam – odparł Crispin.

– Czuwa pan nad pieniędzmi, owszem. Śmiem jednak wątpić, czy nad resztą.

Crispin trawił to przez chwilę.

– Doceniam pańskie argumenty, ale radzę sobie całkiem dobrze.

– Ile dostaje pan za tę czapkę? – spytał Myron, wskazując na jego głowę.

– Słucham?

– Nosi pan czapkę bez znaku firmowego – wyjaśnił Myron. – Dla gracza pańskiej klasy to strata ćwierć miliona rocznie.

Crispin zaniemówił.

– Będę współpracował z Zoom – powiedział.

– Czy wykupili od pana prawa na czapkę?

– Chyba nie – odparł Crispin po chwili.

– Jej przód jest wart ćwierć miliona. Można też sprzedać boki. Są tańsze. W sumie da się wyciągnąć ze czterysta tysięcy. Kolejna sprawa to koszulka.

– No nie, chwileczkę! – wtrącił Zuckerman. – Tad będzie nosił koszulki Zoom.

– Jasne, Norm – rzekł Myron. – Ale wolno mu na nich nosić znaki firmowe. Na piersi i rękawkach.

– Znaki firmowe?

– Co chce. Logo Coca-Coli. IBM. Nawet Home Depot.

– Znaki firmowe na mojej koszulce?

– A jak. Co pan pije na polu?

– Co piję? Podczas gry?

– Tak. Mógłbym panu załatwić kontrakt z Powerade albo inną firmą napojów gazowanych. Co powiedziałby pan na reklamę wody Poland Spring? Niezła marka. A co z workiem na kije? Musi pan wynegocjować kontrakt na worek golfowy.

– Nie rozumiem.

– Jest pan chodzącą planszą reklamową, Tad. Pokazują pana w telewizji. Ogląda pana mnóstwo kibiców. Pańska czapka, pańska koszulka, pańska torba na kije to gotowe miejsca na reklamę.

– No nie, sekundę! – wtrącił Zuckerman. – Tad nie może tak po prostu…

Zagrała komórka, ale tylko raz, bo Myron dosięgnął palcem wyłącznika z taką z szybkością, że niech się schowa szeryf Wyatt Earp. Szybki refleks. Raz na jakiś czas się przydaje.

Ale i tak krótki sygnał ściągnął gniew siedzących w pobliżu członków klubu. Myron rozejrzał się. Wbili w niego – włącznie z Winem – kilka spojrzeń ostrych jak sztylety.

– Szybko za dom klubowy – rzekł z naciskiem Win. – Niech nikt cię nie widzi.

Myron zasalutował żartobliwie i wypadł z werandy jak ktoś, kogo przyparł pęcherz. Gdy dotarł w bezpieczne miejsce blisko parkingu, włączył komórkę.

– Halo!

– O Boże… – usłyszał głos Lindy Coldren, który zmroził go do szpiku kości.

– Co się stało?

– Znów zadzwonił.

– Nagrała go pani na taśmę?

– Tak.

– Zaraz tam bę…

– Nie! – krzyknęła. – Obserwuje dom.

– Widziała go pani?

– Nie. Ale… Niech pan nie przyjeżdża. Proszę.

– Skąd pani dzwoni?

– Z telefonu w suterenie. Boże, Myron, gdyby pan go słyszał!

– Czy wyświetlił się numer, spod którego dzwonił?

– Tak.

– Proszę mi go podać.

Wyjął z portfela pióro i zapisał numer na starym kwicie.

– Jest pani sama?

– Jest ze mną Jack.

– Nikt poza tym? A co z Esme Fong?

– Jest na górze, w salonie.

– Dobrze. Chcę odsłuchać to nagranie.

– Chwileczkę. Jack podłącza sekretarkę. Włączę głośnik.